W chorobie

(168 -listopad -grudzień2009)

z cyklu "Wieczernik Domowy"

Aby dwoje chciało naraz

Krzysztof Janowski

"W tym najgorszy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz”. To popularne zdanie ma bardzo duże znaczenie w małżeństwie. Na początku może wydawać się, że chodzi tutaj przede wszystkim o akt małżeński. Jest to jeden z najpiękniejszych sposobów ukazania jedności małżeńskiej. Często jednak nasze oczekiwania, pragnienia i potrzeby związane ze współżyciem małżeńskim są różne, bo jesteśmy różni, mamy różne temperamenty, różne doświadczenia…

W moim artykule chciałbym skupić się na jedności małżeńskiej nie tylko wyrażanej we współżyciu małżeńskim. Chciałbym pochylić się nad jednością w życiu codziennym.

Myślę, że wiele małżeństw spotyka się z tym problemem. Czasami nawet przyłapujemy się ze zdziwieniem, że w końcu obydwoje mamy takie samo zdanie, pogląd na jakąś sprawę. Bo jak mamy coś kupić do mieszkania czy domu to żona chciałaby jedno a mąż drugie. Jak mamy wytłumaczyć coś dzieciom, to żona tłumaczyłaby w jeden sposób a mąż w inny… Skąd taka rozbieżność? Co sprawiło, że dwoje tak różnych ludzi znalazło się razem w związku małżeńskim? 

Myślę, że ten problem dotyczy przede wszystkim (choć zapewnie nie tylko i wyłącznie) małżeństw w których mąż i żona dobrali się na zasadzie przeciwieństw (np. on spokojny a ona żywiołowa, ona cicha myszka a on dusza towarzystwa). Dotyczy to także małżeństw, których domy rodzinne małżonków były różne (np. ona mówi borówki a on jagody na te same owoce). W przypadku różnych rodzin problem często nasila się, gdy te rodziny są blisko. Bo wtedy okazuje się, że cała rodzina żony z nią samą zaraz po śniadaniu pije kawę zamiast szybko zabrać się do pracy… Bo wtedy okazuje się, że cała rodzina męża z nim samym zaraz po obiedzie siada przed telewizorem zamiast od razu uprzątnąć po posiłku.

Małżeństwo to sztuka kompromisu. To wspólnota, w której mamy troszczyć się o współmałżonka (i dzieci), ale w której także oczekujemy, że inni troszczą się o nas. Co więc zrobić, aby nie zniszczyć naszej jedności? 

Po pierwsze wydaje mi się, że są sprawy, które możemy sobie „odpuścić”. Rozumiem przez to, że mąż może np. zostawić żonie ogród i nie wtrącać się o każdą roślinkę, gdzie ma rosnąć i dlaczego. Pomyślmy co dla nas jest najważniejsze a co wynika tylko z naszych ambicji (nie pozwolę żonie urządzić ogrodu jak chce bo to też mój ogród). Pomysły też o tym jakie jesteśmy gotowi ponieść konsekwencje w tych najważniejszych sprawach (bo może żona odda nam ogród z komentarzem urządzasz go jak chcesz to i opiekuj się nim na co dzień).

Po drugie musimy sprawdzić czy na niektórych polach nie jesteśmy despotami. Czy nie mamy jedynie słusznej opinii i nawet rzeczowe argumenty drugiej strony nie są w stanie do nas dotrzeć. Nauczmy się tutaj przyznawać do naszych błędów, do naszego uporu, bo może być tak, że zaczniemy jak despoci, ale umiejmy to zauważyć, przyznać drugiemu rację i przeprosić gdy będzie trzeba. Możemy nawet poprosić współmałżonka, aby powiedział nam, kiedy jego zdaniem zaczynamy zachowywać się jak despoci.

Po trzecie musimy ciągle przypominać sobie, że żona / mąż ma być osobą najważniejszą po Bogu. To jej / jemu ślubowaliśmy miłość i to o niego mamy się troszczyć. Rozumiem przez to na przykład, że potrafimy wyłamać się z konwencji naszej rodziny dorastania i nawet jak są u nas (na stałe lub przejazdem) to zostaniemy z małżonkiem i pomożemy mu sprzątnąć po obiedzie zamiast patrzeć w telewizor albo zabierzemy się od razu do zadań dnia dzisiejszego a kawę zostawimy sobie na późniejszy czas. A może uda się wciągnąć nam naszą drugą połowę do tej rodzinnej tradycji.