Kapłaństwo

(127 -styczeń2004)

Aby się rozwijać

Ks. Maciej Krulak

Wspólnota mobilizuje mnie, czasem napomina, staje się inspiracją, wsparciem, środowiskiem życia

Jestem kapłanem, który swoje powołanie odczytał w Ruchu Światło–Życie. Nigdy nie chciałem być księdzem, marzyłem, także w czasach licealnych, o studiowaniu historii. W pewnym momencie mojego życia Pan postawił na mojej drodze Ruch, najpierw rozpoczęło się moje nawracanie, a potem pytanie: a może iść dalej? I tak zaczęła się moja przygoda z Panem, odczytywanie mojego powołania życiowego. Dlatego też całość mojej dotychczasowej, pięcioletniej, posługi kapłańskiej, w swoisty sposób naznaczona jest doświadczeniem Oazy. Zasadniczo moja duchowość jako chrześcijanina i kapłana wynika z tego, czego doświadczyłem w Ruchu. Z tej racji oczywiste stało się dla mnie pragnienie bycia we wspólnocie kapłańskiej Ruchu — Unii Kapłanów Chrystusa Sługi. Dlatego też staram się nieustannie odczytywać swoja posługę jako członka wspólnoty Ruchu. Ja po prostu jestem we wspólnocie, a nie tylko dla wspólnoty. Ja tu się nieustannie nawracam i formuję. Nasza wspólnota jest dla mnie Bożym narzędziem, poprzez które doświadczam obecności Pana w moim życiu.
Wspólnota jawiła mi się początkowo jako oparcie, przydatne, ale niekonieczne dla życia chrześcijańskiego, a także kapłańskiego. Pan jednak w pewnym momencie postawił mnie w obliczu jej braku: wyjechałem na studia do Hiszpanii. Było mi trudno. Przez czas dwuletniej posługi w parafii w swoisty sposób „przyzwy– czaiłem się” do bycia we wspólnocie jako kapłan. Początkowo w Hiszpanii wydawało mi się, iż to tylko sentyment i tęsknota za przyjaciółmi ze wspólnoty. Potem brak wspólnoty na Eucharystii, modlitwie, brak dzielenia się Słowem, zaczęły mi coraz bardziej doskwierać. Odkryłem wtedy swoisty głód wspólnoty. Pan napełnił mnie poprzez wspólnotę Neokatechumenalną, w którą się włączyłem. Tam po raz pierwszy posługiwałem sakramentalnie po hiszpańsku, tam głosiłem Słowo. Odkryłem, iż jeśli ktoś raz zakosztował wspólnotowego życia, owego naśladowania pierwszych chrześcijan, ten będzie zawsze jej pragnął. Tak właśnie było ze mną.
Doświadczyłem bycia w kilku wspólnotach, o różnych charyzmatach: najmocniej Oazy, ale i Odnowy, Neokatechumenatu, KSM–u. Wydaje mi się, iż wchodzenie w każdą z nich z otwartym sercem, nie na zasadzie reformowania ich, swoistego przycinania do najbardziej ukochanego „stylu” Oazy, pozwoliło mi w konsekwencji na wprowadzenie do naszej wspólnoty pewnych elementów ubogacających. Dlatego uważam, iż jeśli prezbiter ma otwarte serce i ucho na Pana, będzie umiał wnieść w każdą wspólnotę, do jakiej go Pan przez przełożonych pośle, coś nowego i ożywczego. Będzie się także sam rozwijał. Trzeba aby kapłani byli bardziej otwarci na Bożą wolę, niż na własne plany. Jeden z moich współbraci ukuł teorię, iż Boża wola to akurat to, czego najmniej my pragniemy. Dlatego też nie wolno nam zamykać się na aktualne potrzeby lokalnego Kościoła, zarówno w ramach parafii jak i diecezji.
Osobiście jestem przeciwny swoistej „uniwersalizacji” księdza, zwłaszcza wikariusza. Moim skromnym zdaniem mamy prawo nie znać się w równym stopniu na wszystkim. Jest to związane z naszymi cechami charakteru, historią, zdolnościami, pozytywnymi i negatywnymi doświadczeniami, wiedzą, zamiłowaniami. Dlatego ważne jest aby nie robić czegoś na siłę, nie być „męczennikiem”, ale z drugiej strony nie kapitulować bez podjęcia choćby próby. Znów przykład z mojego życia: zasadniczo pracuję z młodzieżą i studentami, ale Pan zaprosił mnie do posługi w oazie rodzin. Często jest to dla mnie trudne doświadczenie, ale bardzo wyzwalające, przemieniające mnie i moje kapłaństwo. Jeszcze ciekawsza jest posługa w deuterokatechumenalnej grupie dorosłych, gdzie posługuję jako animator. Tam może w najbardziej zaskakujący sposób odkrywam, że ci ludzie potrzebują mnie jako swojego pasterza, cieszą się, że poświęcam im swój czas, że jestem z nimi i dla nich. Heniu nieustannie zadaje pytanie: Kto nas będzie prowadził, jak ksiądz odejdzie? A więc oni chcą iść dalej, tylko potrzeba im przewodnika! Mam nadzieję, że moi współbracia też z radością, choć muszę przyznać sam, iż jednocześnie z trudem, podejmą ta posługę.
Wydaje mi się, iż wielką roztropnością jest pozwolenie przez przełożonych, aby kapłan w szczególny sposób rozwijał dane mu przez Pana talenty. Nie można jednak „spec-jalizować się” w tylko jednej dziedzinie, pozostałe odsuwając na boku mówiąc: ja się na tym nie znam, niech to zrobi ktoś inny. Trzeba choć spróbować. Rozwijając swoją osobistą relację z Jezusem, otwieramy się na różnych ludzi i różne sytuacje. Nie wolno zapominać, iż Bóg zabierając nam czasem korzystne środowisko i posyłając „jak owce między wilki” realizuje swój odwieczny plan zbawienia i zarazem doskonali nas „jak złoto w ogniu”. Przecież On chce naszego dobra, a „moc w słabości się doskonali” i „poprzez wiele ucisków” dojdziemy do zbawienia.
W posłudze, którą pełnimy, ważne jest, aby nie stać w miejscu, aby się rozwijać. To skutecznie broni nas przed marazmem, który w konsekwencji wiedzie do oddalenia się od Pana i wystawienia na tradycyjne pokusy. Kiedyś usłyszałem taką myśl: każdy kapłan musi mieć, ze swej natury, jakąś „oblubienicę”. Może nią stać się kariera, sława, kasa, kobieta, alkohol, samochód, ale może i parafia, wspólnota. W moim życiu relacja ze wspólnotą ma właśnie ów oblubieńczy charakter. Jak w każdej miłości, jest ona dynamiczna i pełna napięcia, cechuje się nieustanną potrzebą przekreślania egoizmu, motywowania się do rozwoju. Nie jest wolna od zdrad, ran, łez, kłótni, niezrozumień, bólu i cierpienia. Jednocześnie jest tym, bez czego nie chcę być, w pewien sposób owa relacja konstytuuje mnie i moje kapłaństwo. Jest moim, a raczej naszym, wspólnotowym skarbem.
Czasem pojawia się myślenie, iż kapłan nie może być dla jakiejś konkretnej wspólnoty, ruchu, charyzmatu, bo ma być dla wszystkich. Wydaje mi się, iż taka opozycja nie istnieje. Korzeniem takiego spojrzenia jest niepełna wizja parafii. Parafia jest wspólnotą wspólnot, dlatego też posługa na rzecz konkretnej, nawet bardzo małej wspólnoty, jest w rzeczywistości posługą na rzecz parafii. Ubogaca ją czasem mocniej niż tylko zacieśnienie posługi kapłańskiej do niezbędnego minimum. Trzeba pamiętać o tym, iż wspólnota pomaga w wewnętrznym rozwoju kapłana, a poprzez to umacnia go i rozwija w posłudze na rzecz parafii. Staje się, wbrew pozorom, bardziej dyspozycyjny, bo dostrzega swe życie jako służbę, gotów jest poświęcić cały swój czas, także ten tzw. „wolny”.
Może być oczywiście kapłan, który wymawia się od obowiązków w parafii czy szkole zaangażowaniem we wspólnocie. Taki człowiek w rzeczywistości pragnie zrealizować swoje, a nie Boże plany, a wspólnota jest tylko swoistym orężem w jego ręku. Od takich strzeż nas Panie! Na szczęście taka maskarada szybko objawia swe prawdziwe oblicze, niestety czyniąc wiele zranień. Nie o takich kapłanach jednak mówię.
Nie należy bać się kapłanów zaangażowanych we wspólnoty, choćby na pierwszy rzut oka czynili wrażenie „oszołomów” czy „nawiedzonych”. Nie można ich też gloryfikować i uważać za „lepszych” księży. Musi ich cechować pokora Chrystusa Sługi. Zachęcam do modlitwy za tych, co chcą posługiwać we wspólnotach i o powołania we wspólnotach. To bardzo ułatwia, sam tego doświadczyłem. Dużo łatwiej jest „chcieć być” we wspólnocie jeśli się z niej wyrosło i w niej odkryło powołanie kapłańskie.
W szczególny sposób chciałbym zwrócić w tym miejscu uwagę na myśl Jana Pawła II z Adhortacji Pastores dabo vobis¸ gdzie w punkcie 31. znajdziemy wezwanie do ubogacania życia i posługi kapłańskiej. Dzieje się tak w licznych zrzeszeniach kościelnych dawniejszych i nowych, które przyjmują do swego grona także kapłanów: od stowarzyszeń życia apostolskiego po świeckie instytuty kapłanów, od różnych form życia wspólnotowego i duchowego po ruchy kościelne. Jak widzimy moje rozważania nie są zawieszone w próżni, ale zbiegają się z Magisterium Kościoła! Przecież Ojciec Święty wręcz zachęca do wejścia w różnorakie formy pogłębiające nasze kapłańskie relacje z Bogiem i braćmi. Ważne jest tu wejście do tych wspólnot, nie chodzi tu tylko o bycie asystentem kościelnym, ale prezbiterem — członkiem wspólnoty. Oczywiście specyficznym przez dar sakramentalnego, służebnego kapłaństwa. Jeśli dostrzegamy, iż Kościół, a co za tym idzie każda wspólnota, realizuje się, uobecnia i ubogaca przy sprawowaniu Eucharystii, to dostrzegamy niezastąpioną rolę prezbitera we wspólnocie. Bez niego zasadniczo nie ma wspólnoty!
Dla mnie posługa we wspólnocie jest stałym wezwaniem do pracy nad sobą, do doskonalenia się na wzór Chrystusa Sługi. Wspólnota mobilizuje mnie, czasem napomina, staje się inspiracją, wsparciem, środowiskiem życia. Gdy przeżywam kryzysy, załamania i zniechęcenia, Pan poprzez wspólnotę ukazuje mi piękno Kościoła. Prawie całe moje kapłaństwo spędziłem w dużej parafii, zresztą z jeszcze większej pochodzę. Zawsze miałem kłopoty z identyfikacją w ramach dość anonimowej wspólnoty parafialnej, pomogła mi w tym mała wspólnota, która stała się zaczynem dostrzegania Kościoła – wspólnoty. Z pewnej perspektywy widzę, iż mój rozwój wewnętrzny dokonuje się właśnie we wspólnocie i poprzez wspólnotę. Może jestem „inny” ale nie rozumiem tych moich współbraci, którzy nie chcą posługiwać na rzecz wspólnot, którzy boją się ich i uciekają od nich. Przecież to najlepsza droga do objawiania Kościoła, budowania zdrowych relacji ze świeckimi, pogłębiania swej identyfikacji jako kapłana – sługi, najlepsza i najowocniejsza forma spędzenia czasu do własnej dyspozycji. Przecież wspólna modlitwa, Eucharystia, dzielenie się Słowem, to najbardziej chrześcijańskie sprawy jakie możemy czynić. Zarówno jako wikariusze, często rozerwani pomiędzy katechezą szkolną, a obowiązkami parafialnymi, możemy znaleźć we wspólnocie oparcie i motywację do działania (sam kiedy mam już wszystkiego dość „odżywam” na wspólnotowej Eucharystii), czy też jako proboszczowie, zatroskani o dobro duchowe i dobra materialne parafii, znajdziemy w ruchach oparcie i radę od ludzi prawdziwe zatroskanych o parafię. Ja widzę same plusy! Fakt, trzeba poświęcić trochę czasu, ale ile go marnujemy przed telewizorem czy komputerem, na jałowe dyskusje i użalania się (na biskupa, na proboszcza, na wikariuszy, na parafian, na uczniów itd.).
Prawdopodobnie niedługo zmienię miejsce mojego posługiwania. Zapewne będzie mi trudno odejść od tej konkretnej wspólnoty, wszak jestem w niej od jej początku. Wiem, że tam gdzie pójdę, będę znów wezwany do budowania wspólnoty, na gruzach mojego egoizmu. Nie wiem jaki będzie jej charyzmat, to Pan mi objawi. Pragnąłbym dalej, niezależnie od charyzmatu przyszłej wspólnoty, posługiwać dla Ruchu Światło–Życie, spłacając swoisty dług — daru Jezusa.