Kochać samego siebie

(202 -listopad -grudzień2014)

z cyklu "Szkoła modlitwy"

Cechy modlitwy

s. Rita od Chrystusa Sługi WNO

Modlitwa chrześcijańska jest modlitwą w postawie wiary, nadziei i miłości. Jest wytrwała i poddaje się woli Bożej.

Kto modli się jak chrześcijanin, ten w tym samym momencie wykracza poza siebie i w postawie zaufania zdaje się na Boga i Pana. Jednocześnie pokłada w Bogu całą swoją nadzieję – że Ten go wysłucha, zrozumie, przyjmie i udoskonali. Święty Jan Bosco powiedział kiedyś: „żeby poznać wolę Bożą, potrzeba trzech rzeczy: modlić się, czekać i pozwolić sobie pomóc”. Wreszcie chrześcijańska modlitwa jest znakiem miłości, która pochodzi od miłości Chrystusa i szuka boskiej miłości [Youcat 493].

 

***

Zacząć modlitwę – to w tym samym momencie wykroczyć poza siebie i zdać się na Boga? Jeśli tak , to odkrywamy zasadniczą różnicę między modlitwą chrześcijanina a medytacjami różnych religii Wschodu (coraz bardziej proponowanych nam jako… praktyki zdrowotne!). Chrześcijanin nie medytuje siebie, nie podejmuje treningu umysłu w celu odprężenia, uwolnienia się od stresu i napięć, czy nawet wprowadzenia się w stan „ponadnaturalny”. Chrześcijanin w modlitwie spotyka się z Osobą, której poświęca swoją uwagę, którą poznaje i z którą pogłębia relację. Ta Osoba zaczyna go zachwycać i fascynować; rzeczywiście przerasta wszystko i przenika. Ta Osoba pociąga, woła, pokazuje Prawdę, odsłania Życie, wskazuje Drogę i zaprasza do zaufania.  Tą Osobą jest Bóg.

W naszej modlitwie Bóg jest w centrum. Tak, często przychodzimy do Niego z naszymi problemami, sprawami, troską o bliskich –  ale jeśli wchodzimy w modlitwę chrześcijańską, to nie problemy i prośby są najważniejsze. I nie jest najważniejsze ich pomyślne rozwiązanie!  Najważniejszy jest Ten, który ich słucha. 

Takie zdanie łatwo budzi nasz opór: jak to? To ja się w tym spotkaniu nie liczę? Czy Bóg musi być w centrum? To kim ja jestem? Tu rodzi się poczucie, że może wobec Boga jestem nieważny… Czasem nasze myśli idą jeszcze dalej, np.: przecież mówię Mu szczerze, czego chcę i potrzebuję – to źle? Przecież to właśnie do Niego przychodzę, proszę, żeby się mną zajął, żeby otoczył opieką moich przyjaciół, rodzinę, żeby mi pomógł dobrze żyć – to źle? To jak ma być – mam przez całą modlitwę myśleć tylko o Bogu (a czy to nie jest nudne?), a o sobie to jak… zapomnieć?

Nie, taka modlitwa nie jest zła. Ale czy te powtarzane zdania nie przypominają małych pretensji dziecka, które chce coś dostać i próbuje mocno zwrócić uwagę rodziców na siebie? Albo nastawienia pacjenta lub klienta, który przychodzi ze swoimi sprawami i mówi o nich, ponieważ chce aby się nim zajęto i liczy na to, że sprawy załatwi? Podejście dziecka charakteryzuje często żądanie „ja chcę!”. Podejście pacjenta lub klienta charakteryzuje często pewna podejrzliwość: „czy lekarz zrobił dla mnie wszystko, co trzeba? czy urzędnik mnie dobrze poinformował? czy dobrze na tym wyjdę?”. Żądanie i nieufność są w nas i mogą pojawiać się w modlitwie – ale to jest etap początkowy przygody modlitwy. 

Chrześcijanin to Dziecko Boże. Dzieci rosną. Do tego zostały stworzone i powołane. Jedną z cech wskazujących na prawdziwy rozwój osobowości dziecka, jest zdolność troski o kogoś, przejęcia się kimś innym niż ja. Stopniowo rozrasta się ona także we współdziałanie, zdolność do dzielenia życia i podejmowania odpowiedzialności za kogoś, a wreszcie zaufania komuś i powierzenia siebie.

 Nasza relacja z Bogiem w modlitwie rozwija się podobnie: w pewnym momencie zauważam, że w modlitwie nie jestem tylko ja (!). Odkrywam, że Bóg też ma uczucia i może czegoś pragnąć… a ja mogę coś z Jego pragnień spełnić! Bóg może powierzyć mi swoje troski (czy więc jestem nieważny…?) i pokazać cel swojego działania – jestem zaproszony, by współdziałać z Nim! A przy tym okazuje się, że On patrzy na mnie z miłością… że ta relacja nie ma stać się sprawnie działającą „firmą wspólnego zbawiania świata” (Zbawienie już się dokonało! Jest dziełem Boga w całości.), ale jest okazją do wyrażania miłości z obu stron! 

Modlitwa jest znakiem miłości, którą „Duch Święty rozlewa w sercach naszych” (por. Rz 5,5), i Miłością, którą „Bóg sam pierwszy nas umiłował” (1J 4,19).   Z miłości rodzi się zaufanie, które pozwala opowiadać Bogu o swoich troskach z wewnętrzną pewnością, że On mnie „wysłucha, zrozumie, przyjmie i udoskonali” [Youcat 493]. Dlaczego Bóg to zrobi? Bo On tego bardzo pragnie! Mówi o tym wiele razy, np. tak: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11,28); „Drogi jesteś w Moich oczach i Ja cię miłuję. Nie lękaj się, bo jestem z tobą”(Iz 43,4-5). W modlitwie mogę usłyszeć, jak Bóg mówi te słowa do mnie. A wolę Bożą będę wytrwale odkrywał w modlitwie wtedy, gdy zrodzi się już zaufanie, że to, do czego zaprasza mnie Bóg, jest dobre dla mnie; więcej: że Bóg jest dobry dla mnie.

Modlitwa chrześcijańska „jest wytrwała i poddaje się woli Bożej” [Youcat 493]. Po tym można ją poznać.