Eucharystia

(146 -wrzesień -październik2006)

Czy Pana Jezusa zabija ryż?

Agnieszka Dzięgielewska

Zanim sama nie zachorowałam i nie weszłam w środowisko innych chorych, w ogóle nie wiedziałam, że w Kościele jest taki problem, że dotyczy to tak wielu ludzi

Tajemnica Chrystusa, który w swojej miłości pozwala nam karmić się Sobą, stanowi istotę Eucharystii, wyznaczającej tożsamość katolika. Sam pomysł, że Ciało Pańskie mogłoby komuś wyrządzić szkodę, wydaje się obrazoburczy. A jednak są przypadki, w których przystąpienie do Komunii świętej może wiązać się z przykrymi konsekwencjami - i to nie tyle natury duchowej, ile fizycznej.

Celiakia, choroba Durhinga, choroba Leśniowskiego-Crohna, nietolerancja glutenu (alergia) i kilka innych zespołów chorobowych wymagają stosowania diety bezglutenowej. W kilku innych schorzeniach - np. w zespole Aspergera, a nawet w autyzmie czy ADHD - stosowanie diety bezglutenowej (a ściślej - bezglutenowo-bezmleczno-bezcukrowej) pozwala na osiągnięcie lepszych efektów leczenia. Dieta ta wymaga całkowitego i bezwzględnego wyeliminowania glutenu z diety. Jego dopuszczalna dobowa dawka, nie powodująca wystąpienia objawów chorobowych, to - w przypadku osób dorosłych, z dobrze funkcjonującym organizmem, bez większych spustoszeń wywołanych chorobą czy np. jej nieleczonym stadium etc. - ok. 1 mg. Zdarzają się oczywiście przypadki - np. przy „zwykłej”, czyli alergicznej nietolerancji glutenu - kiedy ta dawka może być większa (do 10 mg). Nie są one liczne i zależą od schorzenia i indywidualnych cech organizmu chorego. Tymczasem w komunikancie (i to z gatunku tych „cieńszych”) znajduje się ok. 25 mg glutenu. I tu pojawia się problem...

„Bezglutenowe życie” w ogóle nie jest łatwą sprawą. To nie jest tylko kwestia tego, że nie wolno zjeść chleba i ciastek u cioci na imieninach. Trzeba podejrzliwie patrzeć na każdą potrawę, bo kto by mógł przypuszczać, że znajdzie się białka zbożowe w wędlinie, na skórce jabłek, w torebkach z przyprawami czy w przecierze pomidorowym. Człowiek sam z siebie może zacząć czuć się gorszy, wstydzić się choroby. Nie każdy ma ochotę na każdym kroku ogłaszać wszem i wobec, że coś z nim jest nie tak. A nawet jak już się przyzna, to i tak nie jest łatwo. W restauracji patrzą jak na dziwaka na tego, kto pyta, czy w sosie nie ma aby odrobiny mąki, a jeśli jest, to jaka. W szkolnej stołówce potrafią burknąć, żeby dziewczyna przestała się wygłupiać z odchudzaniem. Znajomi wmawiają, że jedno małe ciasteczko jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a jak nie zjesz, to pani domu się obrazi. Detektywi sklepowi podejrzliwie patrzą na klienta wnikliwie czytającego etykietki i przebierającego jak w ulęgałkach. Nawet na oazie pani kucharka niecierpliwi się, że się jej w garnki zagląda, a współuczestniczki się buntują, że one też się chcą odchudzać i jeść chleb ryżowy. Czasem moderator dla świętego spokoju prosi chorego o zjadanie posiłków w kuchni...

Przerysowane? Może. Bo to nie wszyscy tak i nie na każdym kroku. Ale z każdym z tych problemów zetknęłam się osobiście, dotykał mnie samej, więc wiem co mówię. A gama problemów jest większa. Ja na przykład nie wiem co to odrzucenie przez rodzinę i brak jej wsparcia (kiedy mnie zdiagnozowano Tata mnie pocieszył, że ciastka i tak mają coraz gorszy smak i są niedobre, a Mama od razu nauczyła się piec biszkopt na mące kartoflanej), nie wiem jak to jest być wyśmiewanym w szkole, bo mnie zdiagnozowano dopiero w wieku 24 lat. Przez długi czas nie wiedziałam również jak to jest mieć problemy z przyjmowaniem Eucharystii, bo nie chciałam tego wiedzieć...

Od wspólnoty Kościoła wierny ma prawo oczekiwać wsparcia i otoczenia opieką duszpasterską we wszystkich aspektach swojego życia. Na tym polega wspólnota, na tym, że troszczymy się o siebie nawzajem, w miłości nosząc nawzajem swoje brzemiona. Choroba jest brzemieniem. Choroba wymagająca diety bezglutenowej jest takim samym krzyżem jak każda inna. Tymczasem bardzo często do chorego na wózku inwalidzkim ksiądz sam podejdzie z Eucharystią, a chorego na celiakię odprawi z zakrystii jako tego, który coś sobie wymyśla.

Wiele się nasłuchałam historii o tym, jak to Kościół szykanuje chore dzieci, a księża są opryskliwi. Bo nie chcą udzielić dziecku komunii komunikantem z mąki ryżowej. Bo nie chcą udzielić pod postacią Krwi Pańskiej. Bo proboszcz kogoś wyrzucił z zakrystii twierdząc, że o fanaberiach rozmawiał nie będzie. Że to niesprawiedliwe, bolesne, że pokazuje, że w Kościele nie ma miłości...

     Nie chciałam wierzyć. Kłóciłam się, że o ile nie wymaga się od Kościoła niemożliwego (konsekracja ryżu czy kukurydzy), to skoro jest dokument Watykanu w tej sprawie, a w Polsce jeszcze nota Episkopatu, to Kościół się do nich dostosuje. Że przyjmowanie Krwi Pańskiej to żaden kłopot i niech nie robią problemu tam, gdzie go nie ma. Że chodzi im tylko o czcze atakowanie Kościoła. Tymczasem sama ciągle przyjmowałam Ciało Pańskie jak wszyscy inni zdrowi wierni. Bo przecież to nie może szkodzić. Nie jest możliwe, żeby przybycie Boga do mojego serca powodowało ubytki zdrowotne. Bóg uzdrawia, a nie jest przyczyną choroby. A potem były rekolekcje, na których przyjmowałam Eucharystię tylko pod postacią Krwi Pańskiej, lepsze samopoczucie, rozmowy z lekarką (katoliczka, rozumiała mój problem), duszpasterzem chorych... I wreszcie pytanie, które przede mną postawiono - jak ocenię kogoś, kto chodzi w czasie ostrej zimy do kościoła w sandałach i upiera się, że mu to nie zaszkodzi, i kto twierdzi, że gdyby w nich poszedł do sklepu, zaraz by dostał zapalenia płuc...

I nagle okazało się, że ci „krzykacze” w większości przypadków mieli rację. Że za większością podniesionych głosów kryją się historie matki chrzestnej, której ksiądz nie udzielił Krwi Pańskiej w czasie uroczystości chrzcielnej, ojca, którego córka nie chce już chodzić do komunii, bo się wstydzi, dziecka, które przerażone perspektywą inności uciekło z kościoła i nie przystąpiło do pierwszej komunii i wiele, naprawdę wiele innych.

Zasadnicze problemy są dwa - pseudo-konsekracja chleba, który nie spełnia warunków bycia chlebem eucharystycznym oraz kompletny brak wiedzy i dobrej woli ze strony niektórych duszpasterzy Kościoła.

W pierwszym przypadku mamy do czynienia z wypiekaniem na prośbę zdesperowanych rodziców komunikantów z mąk, które mogą być spożywane przez chorego. Wiem już o komunikantach ryżowych, kukurydzianych, a ostatnio jedna z firm wypuściła na rynek ziemniaczano-tapiokowe, oficjalnie sprzedawane w sklepach. Tymczasem do przeistoczenia wymagany jest chleb sporządzony z pszenicy i wody, bez dodatków. Jednak nie mogę winić rodziców chorych dzieci za to, co robią. Działają w nieświadomości. Winię zaprzysiężone piekarnie, które to wypiekają i winię księży, którzy nie znają przepisów liturgicznych. A efekt tego jest taki, że rodzice, zachęceni „sukcesami” w porozumieniu z Kościołem znajomych z sąsiedniej parafii, sami domagają się konsekracji na ryżu (no bo dlaczego tamtym wolno, a im nie?). I na tym etapie rozmowa o ważnej materii przeistoczenia staje się praktycznie niemożliwa, bo nie ma wspólnej płaszczyzny porozumienia. Bo tajemnica przeistoczenia wykracza daleko poza ludzkie pojmowanie rozumowe.

Choć znam dziewczynkę, która potrafiła ująć to w słowa. Pani katechetka tłumaczyła jej w czasie przygotowania do pierwszej komunii świętej, dlaczego będzie do niej musiała przystąpić inaczej niż inne dzieci. I że tak jak ona nie może pszenicy, bo tak jest i już, tak Pan Jezus nie przychodzi w komunikancie ryżowym, bo tak jest i już. Kiedy do parafii przyjechał miejscowy biskup, który słyszał o problemie, zapytał dziewczynkę, czy to zrozumiała. A dziecko popatrzyło na biskupa poważnie i powiedziało „Tak. Bo chcemy się z Panem Jezusem spotkać żywi. A mnie zabija pszenica, a Pana Jezusa - ryż. Więc zostaje nam wino.”

Powszechnie jednak spotykam się z opinią, że skoro ludzie ustalili sobie pszenicę jako symbol Ciała Chrystusa, to niech teraz ludzie uznają, że w przypadku chorych może to być też ryż. Ludzkie prawo, ludzkie decyzje. Włos się jeży - jacy ludzie, jaki symbol... Ale taka jest świadomość, a raczej jej brak. I rodzi się pytanie - jak sprawić, żeby ta świadomość wzrosła, albo żeby chociaż zaczęli przystępować do „ważnej” komunii świętej bez konieczności „wtajemniczania ich” w całą złożoność problemu materii przeistoczenia? Co zrobić z firmą produkującą tapiokowe komunikanty i siejącą w zdesperowanych chorych zamęt i fałszywą nadzieję? Co najgorsze - ja nie znam odpowiedzi na te pytania...

Drugi problem dotyka tych „bardziej świadomych” katolików, którzy pogodzili się z kwestią ważności materii, uznali nauczanie Kościoła, znają notę Episkopatu, wiedzą, że mają prawo otrzymać Eucharystię pod postacią Krwi Pańskiej czy małego okruszka (tej 1/25 komunikantu - choć nie u wszystkich chorych jest taka możliwość) i mają odwagę o nią poprosić (bo wielu jeszcze boi się proboszcza, wstydzi się innego przyjmowania Komunii, pytań innych wiernych, pokazywania palcem itd.). I tu też wielu spotka zawód, co mi się kiedyś w głowie nie mieściło (i nadal się nie mieści, tylko teraz już wiem, że tak jest). Bo ksiądz mówi „nie”. Czasem pomimo podtykania mu pod nos noty Episkopatu. Nie. Bo nie będzie robił cyrku w parafii. Bo chory przesadza. Bo to kłopot. Bo w ogóle nie będzie o tym rozmawiał i już. Bo Pan Jezus nie szkodzi. Bo jak chory raz przyjmie bez wydziwiania to nic mu się nie stanie. Nie i już.

Reakcje są różne. Najczęściej jest to niestety rezygnacja w ogóle z chodzenia do kościoła (no bo po co, skoro nie mogę iść do komunii, skoro mnie tam nie chcą). Są tacy, którzy praktykują komunię duchową i tylko cierpią na myśl o opinii sąsiadów, że na pewno żyją z kimś na kocią łapę, skoro do komunii nie chodzą. Co zastanawiające - nie spotkałam się z przypadkiem pójścia do biskupa z prośbą o nakazanie upartemu księdzu udzielenia Krwi Pańskiej. Kiedy o to pytałam, słyszałam zdumione „Do biskupa? Na skargę? Nie wypada przecież!”. Są tacy, którzy idą mimo wszystko ze zdrowymi chorymi, licząc na miłosierdzie Boże albo godząc się na objawy chorobowe w imię wyższego dobra. Niektórzy potem reagują na zwiększone spożycie w sposób widoczny (np. wymiotują, mają wysypkę, zmiany skórne, gorączkę albo mdleją jakiś czas po spożyciu). A u niektórych nic nie widać, tylko tworzą się rany w jelitach i zniszczeniu ulegają kosmki jelitowe. Na zewnątrz pozornie wszystko jest w porządku, a organizm przestaje przyswajać witaminy, związki mineralne itp. Efekty mogą się objawić dopiero po kilku miesiącach. Są ludzie, u których nawet jednorazowe spożycie może uszkodzić większość kosmków. Pozostaje pytanie, czy to szlachetne pragnienie przyjęcia Chrystusa czy działanie sprzeczne z V przykazaniem. Granica jest chyba bardzo płynna.

Ostatnio pojawiła się jeszcze jedna możliwość - Siostry Benedyktynki od Wieczystej Adoracji z Cluny, po 15 latach starań i prób, opracowały recepturę wypieku niskoglutenowego chleba eucharystycznego (z oczyszczonej ze szkodliwych białek czystej skrobi pszennej), który został zatwierdzony do użytku w diecezjach Stanów Zjednoczonych. Odpowiada on wymogom Kan. 924 i OWMR 320-321. Razem z szefową Fundacji Celiakia, prywatnie mamą chorego chłopca, wystąpiłyśmy do Episkopatu z prośbą o podobne zatwierdzenie tego chleba do użytku w diecezjach polskich oraz o wskazanie, czy wierni mają sami starać się o ten chleb, czy też będzie go sprowadzała i rozprowadzała jednostka wskazana przez Episkopat (aby zminimalizować ryzyko użycia w dobrej wierze nieważnej materii przeistoczenia). Sprawa jest w toku, więc proszę wszystkich o modlitwę w tej intencji. Mam nadzieję, że pomogłoby to w rozwiązaniu chociaż części wymienionych wyżej problemów.

Poza tym zaproponowałyśmy opracowanie - we współpracy z Komisją ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów - broszury rozprowadzanej do polskich parafii i zainteresowanych osób chorych, zawierającej opis choroby, propozycje „technicznych” rozwiązań liturgicznych oraz informacje dotyczące warunków ważności materii sprawowania Eucharystii. Mam nadzieję, że przyczyniłoby się to do wzrostu świadomości - i u chorych, i u kapłanów. Mamy zamiar konsultować się przy tej pracy z autorytetami Kościoła i dziedziny nauk medycznych. Pracy jest dużo, a rąk na razie nasze cztery...

Co mnie najbardziej zastanawia, to fakt, że zanim sama nie zachorowałam i nie weszłam w środowisko innych chorych, w ogóle nie wiedziałam, że w Kościele jest taki problem, jak sama choroba i te wszystkie nieprawidłowości z nią związane, że dotyczy to tak wielu ludzi (obecnie szacuje się, że 1 na 100-150 dzieci powinno być całe życie albo przez jakiś czas na diecie bezglutenowej), że powoduje to rezygnację z praktykowania i - przede wszystkim - że tak bardzo dotyka cierpienia człowieka. Nie dziwię się powątpiewającym pytaniom ludzi, którzy twierdzą, że jeden komunikant chyba nie zaszkodzi. Choć czasem wyprowadzają mnie one z równowagi. Bo dotykają mojego własnego cierpienia, bo przypominają o smutnych czy zawiedzionych buziach dzieci, zrozpaczonych twarzach rodziców, poczuciu bezsilności kiedy spotykam się z odmową podzielenia przez szafarza komunikantu na mniejsze części, bezradności doświadczanej w rozmowach ze skarżącymi się na Kościół, kiedy nie zawsze znajduję słowa pozwalające na przekonanie ich, że pomimo złego postępowania w Kościele jest miłość i Bóg.

Aby optymistycznie zakończyć mogę dodać, że znam też przypadki, w których chory bez żadnego problemu przystępuje do komunii pod postacią Krwi Pańskiej, nikt nie robi problemu, a wspólnota parafialna przyzwyczaiła się już do tego stopnia, że nawet na parafialny piknik charytatywny dla chorej przyniesiono czekoladę zamiast ciasta (doprowadzając ją przez to do łez wzruszenia). Ja osobiście cały czas się przełamuję i zmuszam do proszenia o mniejszy kawałek komunikantu. Przełamuję swój strach, wstyd, nieśmiałość. Bo pewnie to też ma mnie czegoś nauczyć i w czymś wydoskonalić. Pomaga mi doświadczenie z jednych rekolekcji, na które pojechałam bardzo zbuntowana i szukałam odpowiedzi na pytanie dlaczego mnie to dotknęło. Na godzinie świadectw jedna z animatorek powiedziała, że dotarło do niej, że przez Krucjatę Wyzwolenia Człowieka Pan Bóg zarezerwował smak wina tylko dla siebie. U mnie, jako chorej na celiakię i zarazem członka KWC, zarezerwował sobie smak obu Postaci...