Ku dojrzałości w wierze

(153 -wrzesień -październik2007)

Diakonia dla seniorów?

Agnieszka Dzięgielewska

Nie ma jednego, wspólnego "pomysłu" na diakonie i ich miejsce w formacji Ruchu
Różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg,
sprawca wszystkiego we wszystkich (1 Kor 12,6 )

Czasami zdarza mi się słyszeć od moich znajomych, że wyrośli już z oazy czy że są na nią za starzy. Że nie ma dla nich miejsca. Że po skończeniu formacji podstawowej - i ewentualnie kilku latach „animatorowania” - jeśli się nie trafi do Domowego Kościoła, to przychodzi czas rozstania z Ruchem, bo wtedy nie wiadomo co ze sobą zrobić i gdzie jest dla takich osób miejsce. Niektórzy - ci z większych miast - wspominają o wspólnotach dla dorosłych, ale to tylko nieliczni. A co z resztą? Szkoda mi, naprawdę, wielu dobrych oazowiczów, którzy gdzieś zniknęli tylko dlatego, że nie znaleźli dla siebie miejsca.

W tym miejscu pojawia się pytanie o diakonie. Celem formacji - jej niejako trzecim etapem po ewangelizacji i katechumenacie - jest przecież podjęcie diakonii. Wszyscy więc członkowie Ruchu powinni znajdować w którymś momencie swoje miejsce w diakoniach.

W praktyce nie ma jednego, wspólnego „pomysłu” na diakonie i ich miejsce w formacji Ruchu. W niektórych diecezjach czy wspólnotach można się spotkać z zasadą, że do diakonii przyjmowani są członkowie Ruchu po pełnej formacji, warunkowo po II stopniu, jeśli nie zaniedbają przez to formacji podstawowej. W innych pokutuje pogląd, że diakonia jest dla tych „seniorów” właśnie, co to już dawno po własnej formacji, z młodzieżą z racji wieku już się nie dogadują, więc może by tak ich w jakiejś diakonii zaangażować. Jeszcze inni twierdzą, że do pracy w diakonii może iść tylko ten, kto jest animatorem grupy we własnej wspólnocie, a jeszcze zostaje mu trochę sił i chęci na robienie czegokolwiek. Jeszcze inni do diakonii - z racji dużego zapotrzebowania na posługę - przyjmują wszystkich, czasami zwracając uwagę na nadrzędność własnej formacji podstawowej uczestnika, a czasami nie.

Z mojego osobistego doświadczenia (a przyszło mi już funkcjonować w kilku z powyższych „układów”) wynika, że najlepiej sprawdza się model dbania przede wszystkim o formację podstawową uczestnika i włączania go w prace diakonii wtedy, kiedy chce, ze szczególnym wskazaniem na czas po II stopniu oazy, kiedy to dojrzewamy do podjęcia posługi na rzecz wspólnoty, a nie już tylko zachwytu nad relacją ja-Bóg. Wymaga to - przy odpowiedzialnym podejściu do sprawy - współpracy animatorów diakonii z animatorem grupy danego uczestnika, ale to już wyższa szkoła jazdy...

Siłą rzeczy przy tak różnorodnym podejściu, różne jest również spojrzenie na formację członków diakonii. Można wyróżnić trzy modele, zwane umownie „formacyjnym”, „technicznym” i „formacyjno-technicznym”.

Model formacyjny zakłada istnienie własnej, odrębnej formacji dla członków diakonii - opartej na duchowości. Dlatego z reguły proponowany jest w przypadku przyjmowania do diakonii osób już uformowanych dla Ruchu w czasie formacji podstawowej. W niektórych diakoniach są już opracowane materiały formacyjne - przynajmniej na pierwsze lata formacji - jako propozycje dla poszczególnych diakonii diecezjalnych czy rejonowych. Inne podejmują formację na zasadzie formacji permanentnej, w zależności od aktualnych potrzeb danej grupy. Tak czy inaczej, funkcjonowanie diakonii opiera się na spotkaniach w grupach, gdzie posługa podejmowana jest niejako „przy okazji” - bo najważniejsze staje się uformowanie członków diakonii. Posługę podejmują ci, którzy mają już doświadczenie i przeszli jakiś etap formacji w diakonii. Model może dobry w przypadku licznej diakonii, kiedy ilość osób podejmujących posługę jest wystarczająca do wypełnienia jej zadań. Choć grozi nadakywizmem tych, którzy „już mogą”, a rozleniwieniem tych, którzy „jeszcze nie”. Bo przecież zawsze znajdzie się ktoś bardziej doświadczony, godniejszy...

Formacja w modelu technicznym skupia się na nauce sprawowania posługi. To prosta droga do nauczenia, że w posłudze nie jest ważna duchowość, a tylko prawidłowe wykonanie zadań. Z takiego modelu wywodzą się znani chyba wszystkim „liturgiści-terroryści”, z którymi nawet nie warto negocjować, animatorzy muzyczni zapamiętale kłócący się o jedną nutkę czy animatorzy grup deuterokatechumenalnych, dla których każde odstępstwo od „świętej księgi konspektu” jest niemal równoznaczne z herezją. Niestety, przy dążeniu do perfekcji wykonania, bez poszukiwania sensu i głębi, bardzo szybko zaczyna się szukanie tego najmądrzejszego, najlepszego. A że reszcie trudno jest mu dorównać, to znowu mamy kłopot.

     Model formacyjno-techniczny jest chyba najzdrowszym rozwiązaniem, bo zakłada równoległe formowanie członka diakonii do prawidłowego sprawowania posługi i do głębszego rozumienia sensu wykonywanych zadań. Łączy to, co dobre z modelu formacyjnego, uzupełniając go jednocześnie o „szczegóły techniczne”. Pojawia się jednak pytanie o konkrety. Bo musi to być formacja, która po pierwsze nie obciąży zbytnio członków diakonii, którzy jeszcze nie skończyli formacji podstawowej, po drugie będzie w miarę możliwości spójna z programem rocznej formacji animatorów i tematem roku pracy, po trzecie zaspokoi potrzeby tych, dla których formacja w diakonii jest jedyną metodą duchowego rozwijania się, a po czwarte dostarczy wiadomości wystarczających do prawidłowego podjęcia posługi. Przedsięwzięcie dość karkołomne (co nie znaczy, że niemożliwe).

Ideałem byłoby podzielenie członków diakonii na co najmniej dwie grupy. Pierwsza - składająca się z osób rozpoczynających formację w diakonii oraz tych, którzy nie ukończyli jeszcze formacji podstawowej - mogłaby pracować według ustalonego, rozpisanego na rok czy kilka lat „programu wstępnego”, mniej obciążającego, zawierającego więcej podstawowych informacji dotyczących pełnienia posługi oraz wprowadzającego w duchowość charakterystyczną dla danej diakonii. Druga grupa - wzorem rocznych spotkań animatorów - mogłaby oprzeć swoją formację bardziej na bieżących potrzebach danej diakonii oraz na poszukiwaniu miejsca tej diakonii i jej posługi w Ruchu w kontekście tematu roku. Tylko znowu pojawia się kolejne pytanie-problem. Kto miałby przygotować materiały formacyjne? Diakonia diecezjalna? Diakonie centralne? A może materiały dla grupy pierwszej powstawałyby w kręgach diakonii centralnych, tak żeby była jedność formacji podstawowej diakonii, a materiały dla grupy drugiej pozostawiono by do opracowania diakoniom diecezjalnym, po rozeznaniu przez nie potrzeb danej diecezji? Rozwiązanie ostatnie wydawałoby się idealne, tylko co w przypadku diakonii, które są nieliczne albo nie mają swojego centralnego odpowiednika?

No i pozostaje jeszcze jedna kwestia do rozważenia - właśnie sytuacja tytułowego „seniora” w diakonii. Czyli - inaczej mówiąc - tak modnego ostatnio „singla”. Czy rzeczywiście dobra jest sytuacja, kiedy formacja w diakonii jest dla kogoś jedyną formacją duchową. Odpowiedź na to pytanie zależy od wielu czynników. Przede wszystkim od modelu, według którego pracuje dana diakonia. Jeżeli realizuje w praktyce model nazwany formacyjno-technicznym, gdzie uczestnik ma możliwość realizowania formacji permanentnej i cały czas wzrasta w swoim życiu duchowym, to wydaje mi się, że taka sytuacja nie stwarza zagrożenia dla rozwoju duchowego. Jednak trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że taki model - jak każdy ideał - trudno jest osiągnąć. A nawet jeśli diakonia zakłada, że będzie pracowała w taki sposób, to w praktyce może się okazać, że bieżące sprawy posługi pochłaniają tyle czasu (z powodu małej liczby członków diakonii, nadmiaru powierzonych jej zadań itp.), że na duchowość już go nie wystarcza. Przy zwyczajowym spotykaniu się diakonii raz w miesiącu wystarczą trzy takie bardziej techniczne spotkania i kwestie rozwoju duchowości są odsunięte na dalszy plan na cały kwartał. A to już nie jest dobra sytuacja. Chociażby dlatego, że człowiek aby móc dawać, musi również mieć skąd brać. Przez jakiś czas można korzystać z rezerw, ale jak długo? Każdy z nas funkcjonuje inaczej i po innym okresie czasu te rezerwy się wyczerpią. Czy więc możemy sobie pozwolić na ryzykowanie?

W tym miejscu potrzebne jest naprawdę głębokie i dobre rozeznanie. Można odgórnie powiedzieć, że sama formacja w diakonii nie wystarczy - tak dla bezpieczeństwa, z troski o tych, którym grozi „duchowe zaniedbanie (się)”. Tylko czy trzeba? I nie można zapomnieć, że w takim przypadku należy również wskazać konkretny program formowania się członków diakonii poza formacją stricte w danej diakonii. Roczne spotkania animatorów? Osobny program, wspólny dla członków wszystkich diakonii? Innym rozwiązaniem jest pozostawienie tego rozeznania w gestii moderatora diakonii diecezjalnej. Można - na tej samej zasadzie - włączyć w program formacyjny diakonii wspomniane elementy, czy to jako spotkania dla wszystkich jej członków, czy jako spotkania dodatkowe dla tych, którzy żadnej innej formacji nie mają.

Możliwości jest wiele. A struktura diakonii jest na tyle dynamiczna i zmienna, że wybór spośród tych możliwości trzeba dostosować do konkretnej sytuacji - w danej diecezji, w danej diakonii, pośród danych uczestników. Odpowiedzialność za to spoczywa na moderatorach i odpowiedzialnych. Stąd duża potrzeba wspierania ich wyborów modlitwą wszystkich członków Ruchu. Od tego zależy przecież postać sprawowanej przez nas posługi - zarówno do wewnątrz, dla Ruchu, jak i na zewnątrz, dla Kościoła, dla którego zostaliśmy powołani.

To jest tajemnica Ducha Świętego. Duch Święty sprawia, że wszyscy, którzy poddają się Jego działaniu, zaczynają przeżywać siebie, swoje życie, w relacji do jedynego Pana, którym jest Jezus. Dziełem Ducha Świętego jest diakonia, czyli służba. (...) Oto jest droga ukazana nam tak wyraźnie (...). Niech dzisiaj każdy z nas usłyszy w głębi swego serca to wezwanie Chrystusa: „Kogo mam posłać? Kto by nam poszedł?”. I odpowiedzmy każdy w głębi swego serca „Panie, oto ja! Poślij mnie!” (ks. Franciszek Blachnicki).

Cytat pochodzi z homilii ks. Franciszka Blachnickiego, wygłoszonej w Niedzielę Zesłania Ducha Świętego 7 czerwca 1981 r. w Krościenku, zamieszczonej w wyborze tekstów „Jedność i diakonia”.