Od samego początku istnienia Kościoła istniał problem jego jedności. We wspólnocie wierzących w Chrystusa, za którą sam Pan modlił się „aby byli jedno”, już w czasach apostolskich zdarzały się spory i rozłamy. Apostołowie i ich następcy starali się zapobiec podziałom, jednak nie zawsze były to wysiłki skuteczne. Można napisać wiele tomów o tym, jak na skutek różnych okoliczności historycznych Kościół - Mistyczne Ciało Chrystusa - stawał się coraz bardziej połamany. W szczególności Europa stała się areną gorszących starć wyznawców Chrystusa, którzy w Jego imię potrafili bardzo gorliwie zwalczać się nawzajem słowem i mieczem. Cały czas istniało przy tym przekonanie o potrzebie jedności, jednak nie udawało się go zrealizować.
Pod koniec XIX wieku „europejskie” spory i konflikty przeniosły się na inne kontynenty, stając się bardzo złym świadectwem dla pracy misjonarzy. Z jednej strony głosili oni wzajemną miłość w imię Chrystusa, z drugiej - nawzajem się zwalczali. Dało to impuls do podjęcia działań mających na celu pojednanie między chrześcijanami. Z różnych względów bardzo szybko okazało się, że wszystkim na jedności zależy coraz bardziej. Przez pół wieku, co w historii Kościoła jest bardzo krótkim czasem, przełożeni prawie wszystkich wspólnot chrześcijańskich dojrzeli do tego, że wzajemne ataki nie budują niczego dobrego i zaczęli szukać sposobu zbudowania jedności. Najpierw powstały organizacje skupiające wspólnoty protestanckie, z których w 1948 roku wyłoniła się Światowa Rada Kościołów. Z czasem, szczególnie dzięki Soborowi Watykańskiemu II do działań mających na celu zjednoczenie bardzo szeroko włączył się Kościół Rzymskokatolicki.
Wydawało się, że pełne zjednoczenie chrześcijan (ekumenizm nie dotyczy innych religii!) to kwestia kilku lat, może najwyżej dziesięcioleci. Bo skoro wszyscy chcą być razem, wszyscy chcą pełnej zgody, to nie ma przeszkód na drodze do pełnej jedności. Niestety, okazało się, że setki lat wzajemnych uprzedzeń i wrogości wymagają dużo więcej czasu na przezwyciężenie podziałów, a sam ekumenizm okazał się zagadnieniem trudniejszym, niż się pozornie wydawało. Trzeba było rozpocząć mozolny proces przywracania jedności małymi krokami, leczenia ran w podzielonym Ciele Chrystusa, unikając jednocześnie budowania pozorów jedności poprzez niewłaściwe rozumienie istoty ekumenizmu.
Dlatego że, jak zauważył Jan Paweł II w encyklice poświęconej sprawie ekumenizmu Ut unum sint, „jedność dana przez Ducha Świętego nie polega jedynie na tym, że ludzie gromadzą się w społeczność, która jest zwykłą sumą osób (9)”. Zatem nie jest tak, że spotkają się katolicy, prawosławni i protestanci i powiedzą, „zapomnijmy o tym co nas dzieli, tak wiele nas łączy, od dziś jesteśmy razem”. Taka postawa jest drogą na skróty, która prowadzi do dalszych podziałów i niezgody. Jeżeli nie ma pełnej wspólnoty, bo są na przykład różnice w wyznawanej wierze, nie można tej wspólnoty tworzyć sztucznie. Stąd na przykład wspólna komunia ludzi z różnych Kościołów jest w tej chwili pustym znakiem, bo sakrament wyraża pełną jedność, której w rzeczywistości nie ma. Z drugiej strony nie da się zbudować jedności czekając i modląc się o to, by „schizmatycy i heretycy na klęczkach przyszli do nas i przepraszali za swoje błędy”. Taka postawa należy do epok minionych, choć w różnych wspólnotach są ludzie, którym jest ona niestety bardzo bliska.
We wspomnianej encyklice papież określił, że prawdziwa jedność, której służą działania ekumeniczne, „tworzą więzy wyznania wiary, sakramentów i komunii hierarchicznej (9)”. O taką właśnie jedność modlił się Chrystus w Wieczerniku. Właśnie w tych dziedzinach musi dojść do pełnego pojednania chrześcijan, by można mówić o pełnej komunii.
Wspólne wyznanie wiary to zadanie w pierwszym rzędzie dla teologów różnych wspólnot. Jak już zauważyłem, w ekumenizmie nie ma miejsca na targi typu „my rezygnujemy z tego dogmatu, w zamian wy rezygnujecie z tamtej formuły”. Jest natomiast potrzeba takiego zrozumienia istniejących sformułowań, by były nawzajem do przyjęcia. Przykładowo przez stulecia Kościoły Wschodnie wyznawały (i wyznają) w Credo, że Duch Święty pochodzi „od Ojca przez Syna”, podczas gdy Kościół Rzymski akcentował pochodzenie Ducha Świętego „od Ojca iSyna”. Ta drobna różnica była powodem nierozwiązywalnego pozornie sporu. Obecnie teologia katolicka i wielu teologów prawosławnych przyznaje, że oba sformułowania są poprawne i oddają z różnych stron tę samą rzeczywistość. Podobne problemy dało się rozwiązać we wspólnej deklaracji katolików i luteran o usprawiedliwieniu z 1999 roku.
Nieco trudniejsza sprawa jest ze wspólnotą sakramentów, ponieważ Kościoły protestanckie odrzuciły sam fakt istnienia wielu z nich. Niemniej również tu w wielu dziedzinach dało się porozumieć. Jednym z filarów ekumenizmu, od którego wyłamują się tylko bardzo skrajne wspólnoty, jest wzajemne uznawanie chrztu w imię Trójcy Świętej. Natomiast pozostałe sakramenty, w szczególności Eucharystia, domagają się pełniejszego pojednania wspólnot - chodzi o to, by zewnętrzny znak sakramentalny był prawdziwym wyrazem wewnętrznej postawy.
Wreszcie najtrudniejszy temat jedności hierarchicznej. W tej dziedzinie przez ostatnie 50 lat dokonała się podróż na księżyc - fakt spotkań biskupa Rzymu, najpierw Pawła VI, a później Jana Pawła II z najważniejszymi hierarchami prawosławia i Kościołów protestanckich był pierwszym przełomem. Jednak do pełnej jedności hierarchicznej droga wydaje się być daleka.
Dlatego że ekumenizm to nie tylko spotkania „głów” - to przede wszystkim nawrócenie i przemiana serc wszystkich wierzących. Pojednanie między wspólnotami chrześcijańskimi zaczyna się od wzajemnej miłości i wspólnej modlitwy. To jest droga trudna, ale do kroczenia nią powołany jest każdy chrześcijanin. Dlatego że zamiarem Chrystusa jest jeden Kościół, ubogacający się nawzajem swoją różnorodnością, a jednocześnie wyrażający miłość Boga do ludzi.