Być mężczyzną

(137 -maj -czerwiec2005)

Idźmy naprzód!

kard. Jozeph Ratzinger

„Po wielkim Papieżu Janie Pawle II kardynałowie wybrali mnie, prostego skromnego pracownika Winnicy Pańskiej. Pociesza mnie, że Pan potrafi działać także poprzez narzędzia niedoskonałe, a przede wszystkim po­wierzam się waszym modlitwom. W radości Zmartwychwstałego Pana, ufni w Jego ustawiczną pomoc idźmy naprzód, Pan nas wspomoże a Mat­ka Boża będzie po naszej stronie”. Tymi słowami rozpoczął swoją posłu­gę nowy papież Benedykt XVI. Stajemy przy Ojcu Świętym z naszą modli­twą. Poniżej zamieszczamy wybrane fragmenty referatu kard. Jozepha Ratzingera „Ruchy kościelne i ich miejsce w teologii” wygłoszonego na Kongresie Ruchów Kościelnych, który odbył się w Rzymie w dniach   27-30 V 1998r.

 

W swojej wielkiej encyklice misyjnej Redemptoris missio Ojciec Święty Jan Paweł II napisał: „Wewnątrz Kościoła stoją przed nimi (świeckimi) różne typy służb, funkcji, posług i form oży­wienia życia chrześcijańskiego. Pragnę wspomnieć, jako nowość, która wyłoniła się w ostatnich czasach w licznych Kościołach, wielki rozwój «ruchów kościelnych», obdarzonych ogromnym dynamizmem misyjnym. Ruchy te - jeśli włączają się z pokorą w życie Kościołów lokalnych i zo­stają przyjęte serdecznie przez Biskupów i kapłanów w strukturach die­cezjalnych i parafialnych - stanowią prawdziwy dar Boży dla nowej ewangeliza­cji i dla działalności misyjnej we właś­ciwym tego słowa znaczeniu. Zachęcam zatem gorąco, by szerzyć je i korzystać z nich dla przywrócenie żywotności, zwłaszcza wśród młodzieży, życiu chrześcijańskiemu i ewan­gelizacji, w pluralistycznej wizji form zrze­szania się i działania” (n. 72). Tyle Papież.

Dla mnie na początku lat siedemdziesiątych niezwykłym wydarze­niem był pierwszy bliższy kontakt z takimi ruchami jak Neokatechume­nat, Comunione e Liberazione, Focolari. Doświadczyłem wówczas energii i entuzjazmu, z jaką przeżywali swoją wiarę członkowie tych ru­chów i tego, jak radość tak przeżywanej wiary przynagla ich do dziele­nia się z innymi tym, co otrzymali w darze.

W tamtych czasach m.in. Karl Rahner używał określenia „zima” w Kościele; rzeczywiście zdawało się, że po wielkim rozkwicie Soboru, miejsce wiosny zajął mróz, miejsce nowego dynamizmu zmęczenie. Wydawało się zatem, że dynamizm znajduje się zupełnie gdzie indziej; tam, gdzie - o własnych siłach i nie przejmując się Bogiem - można było coś zrobić dla lepszego życia przyszłych pokoleń. Jednak dla każ­dego, kto nie był ślepy, jasne się stało to, że świat bez Boga nie może być dobry, a tym bardziej nie może być lepszy. Ale gdzie wówczas był Bóg? A Kościół po wielu dyskusjach i trudach w szukaniu nowych struktur, czyż nie był wyczerpany i przygnieciony? Rahne­rowskie określenie było w pełni uzasadnione; wyrażało doświad­czenie, które było udzia­łem wszystkich. Wtedy niespodziewanie stało się coś, czego nikt nie przewidywał. Oto Duch Święty, by tak rzec, poprosił znów o głos. A w młodych lu­dziach zaczęła rozkwitać wiara, bez „jeśli”, bez „ale”, bez wybiegów i wykrętów, przeży­wana w swej integralności jako dar, jako cenny podarunek, który pozwala żyć. Nie bra­kowało z pewnością takich, którzy czuli się podirytowani w swoich przeintelektualizowa­nych debatach, w swoich cał­kowicie odmiennych modelach Kościoła, tworzonych przy biurku wedle swoich własnych wyobrażeń. Ale czy mogło być inaczej? Gdy wkracza Duch Święty, zawsze udaremnia ludzkie plany. (...)

Trzeba w tym miejscu wyraźnie powiedzieć, że w historii ruchy apostolskie zawsze pojawiają się w nowej formie. Jest to konieczne, ponieważ są odpowiedzią Ducha Świętego na zmienne sytuacje, w jakich czasem znajduje się Kościół. Stąd więc, jak po­wołanie kapłańskie nie może być tworzone ani ustanawiane administracyjnie, tak samo również i ruchy nie mogą być skrupulatnie organizowane i propagowane przez władzę. Powinny być podarowane i są podarowane. My natomiast powinniśmy być uważni wo­bec nich - dzięki darowi rozróżniania przyjmować to, co mają dobrego, nauczać i poko­nywać to, co jest w nich mniej odpowiednie. Jeden retrospektywny rzut oka na historię Kościoła, pomoże z wdzięcznością stwierdzić, że poprzez wszystkie trudności zawsze udawało się dać miejsce w Kościele wszystkim nowym rzeczywistościom, które w nim za­kiełkowały. Niemniej nie można zapomnieć o tych wszystkich ruchach, które zbłądziły lub przyniosły trwałe rozłamy: montaniści, katarzy, waldensi, husyci, ruch reformatorski z XVI wieku. I prawdopodobnie będzie się mówiło o winie obu stron, która stała się w końcu rozłączeniem. (...)

Czym jest prawdziwy i autentyczny ruch, możemy najwyraźniej zobaczyć na przykła­dzie rozkwitu ruchu franciszkańskiego na początku XIII wieku. Ruchy, w większości zapoczątkowane przez osobę charyzmatycznego przywódcy, przybierają kształt konkret­nych wspólnot, które na mocy swego pochodzenia wcielają w życie całą Ewangelię i bez wahania uznają w Kościele, bez którego nie mogłyby trwać, rację swojego istnienia.

Dzięki tej próbie znalezienia definicji ruchu - choć w znacznym stopniu niezadowala­jącej - dotarliśmy także do kryteriów, jeśli tak można powiedzieć, jakoś ją zastępują­cych. Zasadniczym kryterium, które wyłoniło się zupełnie spontanicznie, jest zakorzenie­nie w wierze Kościoła. Kto nie podziela wiary przekazanej przez Apostołów, nie może rościć sobie pretensji do działalności apostolskiej. Od momentu, gdy jedna jest wiara dla całego Kościoła, co więcej, gdy to ona sprawia jedność Kościoła, z wiarą apostolską jest nierozłącznie związane pragnienie jedności, wola bycia żywą komunią całego Kościoła. By powiedzieć to jeszcze konkretniej: pragnienie, by być w jedności z następcami Apo­stołów i następcą św. Piotra, na którym spoczywa odpowiedzialność za integrowanie Koś­ciołów lokalnych w Kościele uniwersalnym, w jednym Ludzie Bożym. Jeżeli umiej­scowieniem, „teologicznym miejscem” ruchów w Kościele jest - jak się starałem to po­kazać - apostolskość, to w każdej epoce musi być rzeczą fundamentalną dla ich człon­ków pragnienie życia apostolskiego. Wyrzeczenie się własności, własnego potomstwa, nawet własnego wyobrażenia o Kościele, czyli posłuszeństwo w pójściu za Chrystusem, były w każdej epoce uważane za istotne elementy życia apostolskiego, które rzecz jasna nie mogą się odnosić w równym stopniu do wszystkich uczestników jakiegoś ruchu, lecz dla wszystkich, choć na różny sposób, stanowią punktu odniesienia w osobistym życiu. Życie apostolskie, poza tym, nie jest celem samym dla siebie, lecz darowuje wolność, aby służyć. Życie apostolskie domaga się apostolskiego działania. Na pierwsze miejsce, zno­wu w zróżnicowany sposób, wysuwa się głoszenie Ewangelii, element misyjny. Gdy na­śladuje się Chrystusa, ewangelizacja jest zawsze, przede wszystkim ewagelizzare pauperi­bus, głoszeniem Dobrej Nowiny ubogim. To jednak nigdy nie dokonuje się wyłącznie przez słowa. Miłość, która jest sercem Dobrej Nowiny oraz centralną prawdą i centrum działania, musi być wcielana w czyn i w ten sposób sama stawać się głoszeniem. Tak więc z ewangelizacją związana jest zawsze, w najróżnorodniejszych formach służba bliź­nim. To wszystko - szczególnie dzięki łasce porywającego entuzjazmu, który emanuje z początkowego charyzmatu - zakłada głębokie osobiste spotkanie z Chrystusem. Bu­do­wanie wspólnoty nie wyklucza wymiaru osobowego, a wręcz go wymaga. Jedynie kie­dy osoba jest dotknięta i wstrząśnięta przez Chrystusa w swym najgłębszym wnętrzu, mo­że spotkać się z wnętrzem bliźniego, tylko wtedy może znaleźć pojednanie w Duchu Świę­tym, tylko wtedy może wzrastać prawdziwa komunia. (...)

Trzeba więc do członków ruchów skierować prze­strogę: nawet jeśli na swojej drodze osiągnęli total­ność życia wiarą i dzielą się tym z innymi, stanowią dar dla całego Kościoła i wymaganiom tej całości muszą się podporządkować, jeśli chcą pozostać wierni temu, co jest dla nich istotne. Trzeba jednak również kościołom lokalnym - również biskupom - jasno powiedzieć, że nie wolno im ulegać żądnym pokusom uniformizowania organizacji i programów duszpasterskich. Nie mogą czynić z włas­nych programów duszpasterskich kamienia probierczego, by oce­niać, co wolno robić Duchowi Świętemu. Mogłoby się okazać, że z powodów czysto ludzkich planów kościoły stają się nieprzenikli­we dla Ducha Świętego, dla siły, dzięki której żyją. Nie wolno wy­magać, by wszystko mieściło się w ściśle określonym porządku jedności. Lepiej mniej organizacji, a więcej Ducha Świętego. Przede wszystkim nie do utrzymania jest taki model komunii, w który najwyższą wartością duszpasterską jest unikanie konfliktów. Wiara zawsze niesie ze sobą również miecz i może właśnie wymagać konfliktu z powodu przywiązania do praw­dy i miłości.

Pomysł na jedność Kościoła, w ramach którego konflikty byłyby likwidowane już w fa­zie polaryzowania się opinii, zaś wewnętrzny pokój byłby utrzymywany za cenę rezygna­cji z radykalności świadectwa, bardzo szybko okazałby się iluzoryczny. Nie wolno na ko­niec stwarzać nastawienia wyższości intelektualnej, przez które ostemplowuje się mianem fundamentalizmu zapał osób ożywianych przez Ducha Świętego i ich szczerą wiarę w słowo Boże, dopuszczając jeden tylko sposób wyznania wiary, gdzie wszelkie „ale” sta­ją się ważniejsze od istoty wiary, którą jakoby się wyznaje. I wreszcie wszyscy powinni dać się mierzyć miarą miłości, jaką żywią do jednego Kościoła, który pozostaje jeden we wszystkich kościołach lokalnych i jako taki objawia się nieustannie w ruchach apostol­skich. Kościoły lokalne i ruchy powinny stale uznawać i akceptować, że prawdą jest za­równo ubi Petrus ibi Ecclesia jak i ubi episcopus ibi Ecclesia. (...)

Wszystkie te rozważania powinniśmy zamknąć wyrazami wdzięczności i radości, gdyż niezwykle jasno widać, że Duch Święty także dzisiaj działa w Kościele i udziela mu no­wych darów, dzięki którym Kościół przeżywa ponownie radość młodości. Wdzięczności za te liczne osoby, młode i stare, które idą za wezwaniem Ducha i nie rozglądając się wo­kół, ani oglądając się wstecz, rzucają się z radością w służbę Ewangelii. Wdzięczności za biskupów, którzy otwierają się na nowe drogi, czynią im miejsce w swoich kościołach lo­kalnych, prowadzą cierpliwy dialog z odpowiedzialnymi wspólnot, aby pomoc im prze­zwyciężać wszelką jednostronność i doprowadzać je do właściwego ukształtowania. Przede wszystkim jednak na tym miejscu i w tej chwili chcemy podziękować papieżowi Janowi Pawłowi II. On wszystkich nas wyprzedza w zdolności do entuzjazmu, w sile we­wnętrznej młodości, płynącej z wiary, w umiejętności rozróżnia duchów, w pokornej i śmiałej walce o to, by coraz obfitsza była służba Ewangelii. On wyprzedza nas wszystkim w jedności z biskupami całego świata, których niestrudzenie wysłuchuje i prowadzi. Dzię­kujemy papieżowi Janowi Pawłowi II, który jest dla nas wszystkich przewodnikiem do Chrystusa.

Chrystus żyje i od Ojca zsyła Ducha Świętego. Takie jest chwalebne i ożywcze do­świadczenie, które przeżywamy w spotkaniu z ruchami kościelnymi naszych czasów.