Parafia

(172 -maj -czerwiec2010)

Koinonia

ks. Ryszard Nowak

Czy w parafii muszą być wspólnoty?

Od wczesnego dzieciństwa noszę w sobie świadomość przynależności do Kościoła. Najpierw, przez okres wczesnego dzieciństwa, to moje bycie w kościele kojarzyło mi się z wydarzeniami w moim kościele parafialnym MB Królowej Pokoju w Tarnowskich Górach (zwanym „konwiktem”, gdyż wcześniej w tym budynku mieścił się rok propedeutyczny Śląskiego Seminarium Duchownego). Była to w miarę zwykła parafia z tradycyjnymi formami aktywności duszpasterskiej. Wszystko działo się wokół Eucharystii z akcentami wynikającymi z roku liturgicznego. Wśród  parafian można było zauważyć pewne nieformalne grupy związane z nabożeństwami ku czci św. Antoniego (we wtorki) i MB Nieustającej Pomocy (w środę), które gromadziły grono względnie stałych czcicieli. Było też kilka róż różańcowych. W naszej parafii, jako jedyna wtedy widoczna grupa, oczywiście wyróżniali się ministranci. I to był cały mój świat wiary i Kościoła w dzieciństwie.

Pamiętam moment, kiedy moje myślenie o Kościele rozszerzyło się w radykalny sposób. To były pierwsze dni po wyborze kard. Wojtyły na Stolicę Piotrową. Przeżywałem to tak, jakbym podniósł głowę i zobaczył, że Kościół to doświadczenie, które przekracza horyzont. Nagle poczułem się obywatelem świata. Zrozumiałem, że choć przynależę do tej mojej, konkretnej parafii, która graniczy z innymi parafiami w mieście, to równocześnie bezpośrednio przynależę do Kościoła Rzymskiego. I choć wcześniej teoretyczne wiedziałem to, że jestem członkiem Kościoła Katolickiego i modliłem się za papieża Pawła VI, to nagle wybór kogoś w realiach mojej wyobraźni tak bliskiego jak kardynał krakowski sprawił, że doświadczyłem tej prawdy na zupełnie nowy dla mnie sposób.

Niedługo potem, kiedy miałem 17 lat, zacząłem coraz bardziej angażować się w życie Kościoła i znalazłem swoje miejsce we wspólnocie Ruchu Światło-Życie. Na tej drodze bardzo szybko przyszło mi dokonać kolejnego odkrycia w swojej świadomości. Przez konkretne więzi między ludźmi, z którymi spędzałem coraz więcej czasu, nagle doświadczyłem, że po pierwsze przestaję być człowiekiem anonimowym w swojej parafii, a po drugie, że jestem współodpowiedzialny za głoszenie Dobrej Nowiny i za Kościół. Bardzo wtedy był mi bliski fragment listu św. Pawła Apostoła do Koryntian, w którym pokazywał on Kościół jako nadprzyrodzone Ciało Chrystusa (1 Kor 12, 12-30). Zrozumiałem, że moje bycie w Kościele musi być zaangażowane, że od tego kim jestem i jaki jestem, naprawdę zależy bardzo wiele. To doświadczenie stało się dla mnie najmocniejszym sposobem zdobycia wiedzy o Kościele.

Z czasem miałem niejedną okazję do intelektualnego zgłębiania tajemnicy Kościoła. Przyszło mi żyć po Soborze Watykańskim II i narodzić się do osobistej, zaangażowanej wiary w Ruchu Światło-Życie, stąd bliski jest mi obraz Kościoła jako wspólnoty. Taki sposób postrzegania tej wspólnoty wiary przejąłem podczas studiów teologicznych, ale jeszcze bardziej stał się mi bliski przez lekturę pism Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. Wciąż zachwyca mnie komplementarna wizja Kościoła jako wspólnoty wspólnot, którą pokazał on w referacie „Istotne cechy ruchu eklezjalnego” i w podręczniku  Oazy Rekolekcyjnej Diakonii oraz wielu innych swoich tekstach. 

Jeżeli przypatrzymy się nowotestamentalnej rzeczywistości, jaka rozwijała się po Zmartwychwstaniu Jezusa i Zesłaniu Ducha Świętego na pierwszych uczniów, to stosunkowo łatwo możemy dostrzec bogactwo różnorodności powstałych gmin chrześcijańskich. Nieraz z tego powodu pojawiały się różne napięcia, trudności, ale jednocześnie stawały się one okazją do pogłębiania rozumienia wspólnoty pomiędzy Bogiem i pojedynczym człowiekiem oraz wspólnoty między ludźmi w konkretnej gminie, a także między poszczególnymi gminami. Z jednej strony możemy tu zobaczyć troskę o jedność wpisaną w autorytet władzy pasterskiej, a z drugiej dostrzec, jak bogactwo charyzmatów sprawia specyfikę lokalnych Kościołów. Jedno i drugie wzajemnie dopełniając się tworzy bardzo dynamiczną rzeczywistość wspólnoty (gr. koinonia), w której poszczególni chrześcijanie współuczestniczą służąc sobie nawzajem swoimi charyzmatami.

Taki obraz Kościoła mnie zachwyca i motywuje do aktywnego współudziału w tej wspólnocie wiary. Bogactwo charyzmatów i służb objawia się w życiu konkretnej wspólnoty osób. Owa wcześniej zauważona różnorodność powinna z natury Bożego zaproszenia (charyzmat) dopełniać się (a nie przeciwstawiać) we współdziałaniu z innymi dla budowania Królestwa Bożego na ziemi. Kościół ze swej natury jest wielokulturowy (czyńcie uczniów ze wszystkich narodów) zatem mozaika ludzi żyjących tą samą Prawdą i praktykujących tę samą Miłość w tak różnorodny sposób, czyni go środowiskiem spotkania z Bogiem Żywym dla każdego kto szuka i pragnie w swoim życiu doświadczyć prawdy, dobra i piękna.

Dziś już stosunkowo rzadko można usłyszeć pytanie, które jeszcze trzydzieści, lat temu było stawiane przez niejednego duszpasterza, czy w parafii muszą być wspólnoty, grupy, ruchy, czy to nie zagraża normalnym zadaniom duszpasterskim, czy trzeba zajmować się jakąś małą grupką zamiast gromadzić tłumy w Kościele? Owo pytanie, „czy w parafii muszą być wspólnoty”, należy jednak natychmiast uzupełnić o bardziej podstawowe pytanie, „czy parafia ma być wspólnotą”? I nie mam najmniejszej wątpliwości, iż ma ona nią być oraz że jeżeli parafia ma rzeczywiście być wspólnotą, to w sposób naturalny muszą w niej być mniejsze grupy. Tego po prostu uczy życie, to tak po prostu działa. Dziś, zwłaszcza w tygodniu nie ma już tłumów w naszych kościołach, a ludzie gromadzący się na Eucharystii, często są uczestnikami różnych wspólnot modlących się, formujących i działających w parafii. Najczęściej są to także najbliżsi współpracownicy księży w dziełach apostolskich podejmowanych w parafii. To jest konkretny owoc pracy prowadzonej z parafianami w mniejszych grupach.

 

Można we współczesnym Kościele zauważyć taką prawidłowość, że im więcej w danej wspólnocie parafialnej jest grup apostolskich, tym bardziej staje się ona otwarta na nowe inicjatywy, a jednocześnie stanowi szeroką propozycję możliwości aktywnego włączenia się w życie parafii dla osób poszukujących środowiska wzrostu w wierze. Jeśli w przekazie wiary najważniejsze są więzi (ludzkie relacje są obrazem najistotniejszej relacji z Bogiem), to znaczy, że ewangelizator i odbiorca głoszonego Słowa przynajmniej powinni znać się po imieniu. Nie jest to możliwe w parafiach parotysięcznych w inny sposób, jak właśnie przez gromadzenie się w mniejszych wspólnotach, gdzie można wzajemnie doświadczać tych relacji poziomych, międzyludzkich, ze względu na tę najważniejszą dla wszystkich relację z Panem Jezusem. Dlatego jest dla mnie czymś oczywistym, że czas poświęcony przez duszpasterzy w poszczególnych grupach parafialnych na formację liderów, nie tylko, że nie jest czasem straconym, ale już dziś w sposób istotny decyduje o kształcie naszych parafii za kilkadziesiąt lat.