Posłuszeństwo

(221 -maj -czerwiec2018)

z cyklu "Dusza mnie pyta"

Krąg i wybory

Błażej Kmieciak

Co mi daje wspólnota? Wyjątkowe relacje i świadomość duchowego rozwoju. A co ja daję od siebie wspólnocie? Ano właśnie….

Podobne pytania w ostatnich miesiącach mocno we mnie pracowały. Jakiś czas temu wraz z moja Żoną poproszony zostałem o zostanie parą łącznikową. Wiem, że dla wielu osób, które czytają te słowa nie jest to wydarzenie ani obce, ani tym bardziej wyjątkowe. Dla nas był to jednak ważny moment. Dwukrotnie odmawialiśmy przyjęcia posługi pary rejonowej. Uznaliśmy, że sytuacja rodzinna, w jakiej się znajdujemy nie pozwala nam na działanie w takiej formie. Gdy poproszono nas o pomoc w charakterze pary łącznikowej, nie zastanawialiśmy się długo.  Po pięciu minutach pojawiła się akceptacja. 

Piszę o tym z kilku powodów. Nim je wyjaśnię, przywołam pewną scenę z filmu „Karol, człowiek, który został papieżem”. Pod koniec tej produkcji widzimy młodego kardynała Wojtyłę, który domyśla się, że za chwile wybiorą go na następcę św. Piotra.  Chowa w dłoniach swoją twarz, zapewne pamiętając o sugestii swojego mistrza i przyjaciela, kard. Wyszyńskiego, który powiedział, by „przyjął, jeśli go poproszą”. 

To być może porównanie nieco na wyrost, ale biorąc udział w różnych oazowych wyborach, obserwując bliskich mi ludzi oraz mnie i moją Żonę dochodzę do wniosku, że nieco przypominamy metropolitę  krakowskiego tuż przed wyborem. Rozglądamy się dookoła, zastanawiamy co zrobimy, myślimy „Czemu akurat my?!” Zgoda na podjęcie posługi ma w naszym Ruchu niezwykłe znaczenie. Tutaj jednak jest pewien kluczowy warunek. Zgoda ta musi mieć charakter świadomy. Gdy studentom medycyny tłumaczę czym jest „świadoma zgoda pacjenta” zawsze powtarzam im, że osoba chora i cierpiąca musi być wpierw poinformowana o planowanych względem niej działaniach. Musi rozumieć co ją czeka. Czy my, zanim zostaniemy parą animatorską, łącznikową, rejonową lub diecezjalną, rozumiemy co nas czeka? Myślę, że nie mamy do końca takiej wiedzy. Jest to bowiem najczęściej w pewnym sensie nieznana sytuacja, coś nowego z czym się spotykamy. Być może jest to zatem dostateczna podstawa by powiedzieć: „Nie, dziękujemy, to nie dla nas.”. 

Wrócę teraz do moich refleksji związanych ze wsparciem naszej pary rejonowej. Jak napisałem, ku naszemu zdziwieniu nie zastanawialiśmy się długo. Oby dwoje wiedzieliśmy, że tak trzeba, że jest to nasze zadanie. Skąd takie przekonanie? W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że z Domowego Kościoła tylko bierzemy, czerpiemy garściami, nic w zamian nie dając. Jaki byłby Ruch, gdybyśmy skupili się wyłącznie na braniu? Odpowiedź jest prosta, naszego Ruchu by nie było. Tutaj jednak pojawia się „ale”. Czy bowiem każda posługa, o która nas proszą nasi znajomi ze wspólnoty, musi być przez nas przyjęta? Odpowiedź w pierwszej chwili wydaje się trudna. Jest ona jednak niezwykle prosta. Brzmi ona „nie”. Nie jest to w jakiejkolwiek mierze negowanie zobowiązań i zasad, jakimi winniśmy być wierni. Oazę tworzą ludzie, ludzie, którzy angażują się we wspólnotę. Pierwszą wspólnotą musi być jednak nasza rodzina, przede wszystkim małżeństwo. Przy dokonywaniu wyborów musimy o tym pamiętać. Nie ma bowiem lepszej ewangelizacji, jak tylko świadectwo, jakie składamy z naszymi bliskimi. Zaniedbanie tych, których kochamy jest antyświadectwem.

Wiem, że część z tych zdań to w pewnym sensie banały, oczywistości, które dostrzegamy. Obecność w Ruchu, tak ważnym dla naszego życia nieuchronnie wiąże się z wyborami. Im często towarzyszy lęk i obawa. Myślimy „Jak to będzie?” „Czy to nasz czas?””: odpowiedź jest prosta i wiele lat temu wraz z kilkoma piosenkarzami wyśpiewała ją Magda Anioł: „Zaufaj Panu już dziś!”