Oaza III stopnia

(157 -kwiecień2008)

Macierzyńskie oblicze miłości

ks. Tomasz Opaliński

Dopiero wtedy, gdy zobaczę Kościół jako kochającą matkę, przestanę widzieć go jako instytucję skierowaną przeciwko człowiekowi i ciemiężącą go jak zła macocha

Co to znaczy, że Kościół jest matką? Kiedy czytam komentarze internautów pod wiadomościami zamieszczonymi w internetowych portalach, to często wydaje mi się, że my sami, ochrzczeni, członkowie Kościoła, traktujemy go bardzo „po macoszemu”. Twarz Kościoła bowiem widziana tak, jak ją współcześnie przedstawia wiele jej dzieci, to już nie oblicze kochającej swoje dzieci matki, ale facjata mającej dość wstrętnych bękartów i pragnącej za wszelką cenę uprzykrzyć im życie macochy...

Widziany tak Kościół to już nie rodzina - wspólnota osób połączonych więzami miłości, ale kolonia karna cudzych bachorów, które muszą być za wszelką cenę zdyscyplinowane, więc macocha (bo już nie matka) Kościół robi wszystko, żeby za pomocą nakazów i zakazów utrzymać niesforne i niekochane towarzystwo w ryzach, srodze szafując ekskomunikami i innymi karami kościelnymi.

Jesteś w Kościele - więc „musisz” swój cenny czas, który mógłbyś przeznaczyć na jakieś ciekawe zajęcie - choćby na rozrywkę - przeznaczać na „nudną codzienną modlitwę”; w niedzielę musisz „odstać swoje” na Mszy, ale za to nie wolno ci w ten dzień robić zakupów; powinieneś zmuszać się do przebaczenia, choć to wcale nieskuteczne - „lepiej walić na odlew tego, kto cię skrzywdził, to na drugi raz zapamięta”. Nakazy i zakazy kościelne wkraczają nawet w najbardziej intymną sferę życia człowieka (a zarazem trudną do opanowania i przynoszącą ogromną przyjemność) - księża bowiem ciągle „włażą człowiekowi z butami do łóżka” i pouczają, co wolno, a czego nie wolno, podważając takie „osiągnięcia” współczesnej myśli jak rozwody, stosunki homoseksualne, antykoncepcja czy - jeśli się ona nie uda - „prawo do aborcji”; mówią o wstrzemięźliwości - ale „gdzie nam, słabym ludziom, walczyć z hormonami”. Ba, nawet niewierzący muszą przestrzegać ustaw, które Kościół przez umizgujących się do niego polityków sobie „załatwił”: im też nie wolno dokonywać aborcji, oni też muszą płacić podatki, z których opłacana jest religia w szkole, ale za to nie mogą być refundowane środki antykoncepcyjne czy zapłodnienia „in vitro”, którym Kościół w imię „jakiejś nie do końca zrozumiałej ideologii” się sprzeciwia...

Ilu katolików wypisując antykościelne komentarze na forach internetowych potwierdza, że tak właśnie - przynajmniej podświadomie - widzi wspólnotę, do której zostali włączeni przez chrzest? Czyż tak widziany Kościół nie ma rzeczywiście facjaty macochy zamiast twarzy kochającej matki? Kiedy zastanawiam się nad tym, dlaczego tak się dzieje, to wydaje mi się, że być może zbyt mało poznajemy wezwanie, które jest hasłem przewodnim oazy III stopnia: „Ecclesia Mater - Mater Ecclesiae”. Zbyt mało patrzymy na kochające oblicze Matki, pierwszej Uczennicy Pana, w której najpełniej zrealizował się Kościół i zbyt mało pamiętamy o tym, że Kościół nie jest instytucją, ale... najbliższą rodziną - tak bliską, że gdy jej zabraknie, jesteśmy osieroceni. Czasem niestety może zapomnieć o tym nawet znany teolog: uznając, że sam jest sobie „sterem, żeglarzem i okrętem” mówi, że zerwał z Kościołem, i powoduje nie tylko ból Matki, która go zrodziła, ale również... własne osierocenie.

Mater Ecclesiae

Nasze spojrzenie na hasło przewodnie Oazy III stopnia zacznijmy od wezwania „Mater Ecclesiae” - Matka Kościoła. Choć tytuł ten dawali Maryi teologowie już od początków dziejów Kościoła, a w ostatnim stuleciu papieże: Leon XIII, Jan XXIII i Paweł VI, to sformułowanie tej prawdy ma wyraźne korzenie soborowe: 21 listopada 1964 r. papież Paweł VI na zakończenie III sesji Soboru Watykańskiego II ogłosił Maryję Matką Kościoła (Jan Paweł II tytuł „Mater Ecclesiae” przesunął wyżej w Litanii Loretańskiej). Ojcowie soborowi mówiąc o Maryi nie poświęcili jej oddzielnego dokumentu, ale rozdział „Błogosławiona Maryja Dziewica Boża Rodzicielka w tajemnicy Chrystusa i Kościoła” włączyli do Konstytucji dogmatycznej o Kościele jako jej integralną część. Jakby chcieli przez to pokazać, że Maryja nie jest „poza” czy „ponad” Kościołem, ale wewnątrz. Kapitalnie tę intencję odczytał założyciel Ruchu Światło-Życie ks. Franciszek Blachnicki, rozwijając soborową myśl i włączając ją jako podstawę tworzonego przez siebie ruchu.

Dlaczego Maryję - choć nie jest ponad wspólnotą Kościoła - możemy nazwać jego Matką? Warto sięgnąć do myśli samego Założyciela, a dokładniej - do jego referatu przesłanego na VII KKO „Tajemnica wielka w Chrystusie i w Kościele. Charyzmat maryjny Ruchu  Światło-Życie”. Spróbujmy na nasze potrzeby przybliżyć jego główne myśli. Według ks. Blachnickiego macierzyństwo Maryi łączy się nierozerwalnie z trzema jeszcze słowami: niepokalana, oblubienica, dziewica. Powiązanie macierzyństwa z byciem oblubienicą nikogo nie dziwi: przecież to miłość oblubieńcza, czyli całkowicie oddana oblubieńcowi, jest płodna, a więc prowadzi do macierzyństwa. Całkowite oddanie siebie w miłości oblubieńczej drugiej osobie jest płodne: pojawia się nowe życie (nawiasem mówiąc, Bóg szanuje ustanowione przez siebie prawa i może obdarować płodnością także parę ludzi, którzy mówią do siebie „jestem twój - jestem twoja” tylko na jedną noc... Bóg jest hojny i traktuje nasze słowa często bardziej serio, niż my sami).

Oblubienica staje się matką. Dlaczego jednak matką zostaje niepokalana dziewica? W przypadku Maryi wszystko wyjaśnia osoba oblubieńca. Maryja jest oblubienicą, czyli jest całkowicie oddana w miłości Bogu w Jezusie Chrystusie. Jej dziewictwo jest tego najwidoczniejszym przejawem: jej oddanie Bogu wyklucza intymną bliskość z jakimkolwiek mężczyzną - jej oblubieńcem jest przecież Bóg, nikt inny. Tytuł „Niepokalana” również mówi wiele o jej oblubieńczym oddaniu Bogu: Maryja jest „nie-pokalana” żadną skazą grzechu, nie ma w niej cienia egoizmu - zwrócenia się ku sobie; ona cała jest zwrócona ku Oblubieńcowi, tylko Jego wolę chce pełnić: „niech mi się stanie według słowa Twego”. To jest oddanie całkowite, niepodzielne, nie zostawiające marginesu nawet dla siebie, dla własnego „chcę”.

W jaki sposób to dziewicze, a zarazem oblubieńcze oddanie się Bogu staje się w Maryi płodne? Jeśli Kościół zgodnie z soborową konstytucją rozumiemy jako „koinonię”, czyli wspólnotę: najpierw w wymiarze pionowym (z Bogiem) a potem poziomym (z ludźmi), to właśnie owo całkowite oddanie się Maryi Bogu rodzi w niej najściślejszą wspólnotę z Bogiem. Maryja staje się w sposób naturalny Matką Kościoła - wspólnoty. To zjednoczenie nie dokonuje się jednak w próżni, ale buduje wspólnotę z innymi członkami Kościoła - i w ten sposób Maryja staje się nie tylko Matką Kościoła, ale również jego typem (wzorem).

Ecclesia Mater

Maryja - Matka Kościoła staje się typem Kościoła - Matki. W źródłosłowie greckim i łacińskim „ecclesia” jest rodzaju żeńskiego, łatwiej więc mówić o Kościele „matka”. W języku polskim „kościół” jest niestety rodzaju męskiego (choć kiedy patrzę na przejmowanie się życiem Kościoła przez wielu katolików, to miałbym ochotę stwierdzić, że w języku polskim „kościół” rozumiany jako wspólnota wiernych jest często jeszcze niestety „nijaki”).

W jaki sposób Kościół staje się matką? Jakie jest źródło jego płodności? Jeśli Maryja jest Matką i typem Kościoła, to trzeba odpowiedzieć, że w taki sam sposób matką staje się Kościół. Podstawą płodności (a więc pomnażania, wzrostu Kościoła) jest jego oddanie się Bogu. Im bardziej my, jako członkowie Kościoła, oddani jesteśmy Bogu - tym bardziej Kościół jest płodny, rodząc w nas nowe życie. Kościół w nas staje się żywy i życiodajny. Im bardziej jesteśmy „nie-pokalani” grzechem, im bardziej się z niego oczyszczamy, im bardziej uznajemy, że to Bóg ma być na pierwszym miejscu w naszym życiu, ponad każdą  ziemską miłością (na wzór dziewiczego oddania Bogu Maryi, oddania, które wykluczało możliwość, że ktoś może być dla Niej bliższy od Boga) - tym bardziej rośnie w nas wspólnota z Bogiem - „koinonia”, Kościół. Jak rodzice przy narodzinach cieszą się, widząc rodzące się nowe życie, tak wspólnota Kościoła cieszy się, widząc swoich nowych członków, rodzących się do nowego życia w sakramencie chrztu.

Akt Konstytutywny

Zależność „Ecclesia Mater - Mater Ecclesiae” jest oryginalną myślą ks. Blachnickiego, łączącą starochrześcijańską ideę „Ecclesia Mater” z odnajdującą swą kulminację w dziele soborowym ideą „Mater Ecclesiae”. Kapitalnie ukazał to Założyciel Ruchu Światło Życie w akcie, który nazywamy Aktem Konstytutywnym Ruchu. Powtarzając go, mówimy najpierw do Maryi:

"Wyznajemy, że Twoja postawa bezgranicznego, oblubieńczego oddania się w miłości Chrystusowi jest źródłem Twojej macierzyńskiej płodności w ludzie Bożym. Ponieważ jesteś Niepokalaną Oblubienicą Słowa zwłaszcza w zjednoczeniu z Nim w szczytowej godzinie śmierci na krzyżu, dlatego jesteś Matką wszystkich żyjących, Matką Kościoła".

Źródłem macierzyńskiej płodności Maryi jest jej całkowite, oblubieńcze, dziewicze oddanie się Bogu. Ale to oddanie ma być również w nas i w nas owocować, dlatego

"Wyznajemy także, że zjednoczenie z Tobą w postawie oblubieńczego oddania się Chrystusowi jest i pozostanie zawsze jedyną, prawdziwą i najgłębszą zasadą żywotności i płodności Kościoła-Matki. Kościół o tyle razem z Tobą będzie Kościołem-Matką, o ile w poszczególnych swoich członkach będzie wraz z Tobą Oblubienicą  oddaną Panu w wierze i miłości".

Warto przypominać sobie ten Akt. Warto się nim modlić. Warto, żeby stał się on nie tylko aktem konstytutywnym Ruchu, ale również moją własną konstytucją, fundamentem mojego bycia w Kościele. Bo dopiero wtedy, gdy zobaczę Kościół jako wspólnotę, rodzącą się z całkowitego oddania się z miłości Bogu, i rodzącą - również z miłości - nowych członków, gdy zobaczę Kościół jako kochającą matkę, przestanę widzieć ją jako instytucję skierowaną przeciwko człowiekowi i ciemiężącą go jak zła macocha, a wskazania, które Kościół daje, będę przyjmował nie jako utrudniające życie nakazy i zakazy, ale jako wyraz jego troski o dobro człowieka - każdego człowieka. I nauczę się kochać Kościół jak matkę - bez pretensji, że przez XX wieków troska o człowieka, ale i ludzkie słabości wyżłobiły na jej kochającej twarzy wiele bruzd... A zamiast wylewać swoje żale na internetowych forach będę częściej pytał, co mogę zrobić, by jeszcze bardziej wpatrywać się w twarz Boga - po to, aby twarz Kościoła, do którego należę, zajaśniała mocniej blaskiem Jego miłości.