Aniołowie

(154 -listopad -grudzień2007)

z cyklu "Wieczernik dla Ciebie"

Miłość uczuciem czy decyzją?

Kasia i Tomek Jarosz

Jedno z najtrudniejszych pytań w życiu to pytanie o miłość. Czym tak naprawdę ona jest? Jakie uczucia winny jej towarzyszyć i kiedy zaczynamy prawdziwie kochać? Te wątpliwości nieodmiennie towarzyszą nam, kiedy kogoś poznajemy. Zastanawiamy się, co tak naprawdę czujemy, czy ten związek ma szansę przetrwać no i najważniejsze: jak rozpoznać, że to „ten”?

Czym jest miłość? Czy to stan euforii, objawiający się drżeniem serca na widok ukochanej osoby, bezkrytycznym zapatrzeniem w nią, dostrzeganiem tylko jej zalet i piękna? Czy jest to ciągły dobry nastrój, uczucie dodające skrzydeł i energii do przenoszenia gór? Nie, to jest zakochanie. Zakochanie to pewien stan (jak podają fachowe źródła trwający do ok. 18 miesięcy), objawiający się drżeniem rąk i nóg na widok ukochanej osoby, mocnym kołataniem serca, podniesionym ciśnieniem, poceniem się itp., tj. reakcjami podobnymi jak w przypadku stresu. Jednocześnie we krwi pojawiają się substancje chemiczne – endorfiny, które powodują euforyczny nastrój, dodają skrzydeł i energii do przenoszenia gór. Zakochanie przeważnie (ale wcale nie jest to regułą!) jest początkową fazą związku, niejako wstępem do miłości. Po jakimś czasie ustępuje relacji coraz dojrzalszej. Wtedy powoli spadają z nosa różowe okulary, zaczynamy widzieć nie tylko zalety ale i wady drugiej osoby. Odkrywamy nie tylko łączące nas podobieństwa ale i różnice. Jest to czas długich, szczerych rozmów, opowieści o swoim życiu, to czas prawdziwego poznawania się. Jeśli dana osoba podoba nam się coraz bardziej i akceptujemy ją pomimo tych cech, które nam nie odpowiadają, jeśli czujemy dotkliwie jej brak zaczyna się miłość. Miłość zaś to pragnienie dobra dla drugiego człowieka, to stan gdy ten drugi jest ważniejszy niż my sami. Wtedy kochamy „kogoś” a nie zakochujemy „się”.

Często ludzie będący w związku na tym etapie popełniają błąd: myślą, że miłość się skończyła, skoro nie ma już tych cudownych odczuć. Rozstają się szukając nowych partnerów, z którymi znów czują to samo i wydaje im się, że teraz to właśnie miłość. Dopóki nie uświadomią sobie, że związek przechodzi etapy będą cały czas zakochiwać się i rozstawać, myśląc, że jeszcze nie znaleźli właściwej osoby albo, że nie są zdolni do miłości. Niektórzy tkwią w takim przeświadczeniu całe życie nie będąc w stanie związać się z kimś na poważnie i założyć rodziny. No bo przestali czuć ten słodki stan, przestali tak emocjonalnie reagować i dlatego mówią, że NIE CZUJĄ, że kochają. A tak naprawdę to nie czują tych wszystkich objawów, które mieli na początku znajomości i dlatego wydaje im się, że to nie jest miłość. A oni po prostu przeszli pierwszy etap związku. No i całe szczęście chciałoby się powiedzieć, bo jakby człowiek całe życie czuł taką adrenalinę to bardzo szybko umarłby z wyczerpania. A zatem skończyło się zakochanie, zaczyna się miłość: piękny choć trudny okres poznawania się i „docierania”.

Miłość opiera się na trzech filarach:

  • poznaniu
  • pragnieniu dobra dla drugiej osoby
  • decyzji, że właśnie tę osobę wybieram.

Miłość musi być poprzedzona poznaniem drugiej osoby, bo nie można kochać kogoś, kogo się nie zna. Dopóki nie poznamy kogoś naprawdę, kochamy nie jego, a własne wyobrażenia o nim. Potrzebny jest też czas. Osobiście nie wierzymy w miłość od pierwszego wejrzenia. To nie tak, że ktoś nagle spojrzał i nas kocha. Miłość dojrzewa powoli i nie jest abstrakcyjna. Im bardziej kogoś poznajemy, to wiemy jak reaguje, co myśli i czego oczekuje, więc to rozeznanie będzie łatwiejsze. To znaczy, że aby kogoś pokochać, trzeba coś (a nawet całkiem sporo) o nim wiedzieć i czymś w nim się zachwycić. Zawsze trzeba umieć odpowiedzieć na pytanie: co mi się w nim podoba? Co mnie pociąga? Czym on mi imponuje? Jeśli na takie pytanie pada odpowiedź: „nooo…bo jest fajny/ładny…” lub zalega pełna zadumy cisza – to nie miłość. Często bowiem po bliższym poznaniu nasz zapał opada, bo okazuje się, że za wiele nas różni (poglądy, wartości, zachowanie, oczekiwania itp.) i zadajemy sobie pytanie jak taki ktoś mógł nam w ogóle się spodobać.

Oczywiście jest to trudne, bo często jest tak, że najpierw ktoś nam się spodoba i to bardzo, zaczynamy o nim marzyć i różne rzeczy sobie wyobrażać, a dopiero potem jest okazja by się bliżej poznać. Jak poznać? Należy obserwować tę osobę i jej zachowanie nie tylko w stosunku do nas, ale i innych – nie jest przecież tak, że mimo wulgarnych odzywek do kolegów przy nas będzie jak aniołek, a jeśli nawet przez jakiś czas tak by było, to nie będzie to szczere. Należy patrzeć realnie, a nie idealizować, nie tłumaczyć jego zachowania. Chłopak nie dlatego klnie, że akurat tak strasznie go coś zdenerwowało, tylko dlatego, że taki ma sposób bycia, że myśli, że to mu dodaje męskości. Należy zauważać drobne rzeczy, oczywiście nie tylko złe ale i dobre, jednym słowem: mieć oczy szeroko otwarte. I wiedzieć, że w związku nie jest najważniejsze jaki ktoś już jest, tylko jak się rozwija, jak dojrzewa i czy chce się zmieniać. Bo będąc razem można się nawzajem wiele od siebie nauczyć, jedna osoba może drugiej „otworzyć oczy” na pewne rzeczy, czymś zainteresować itp. Dlatego, jeśli ktoś jest otwarty i nie uważa się najmądrzejszego na świecie i mającego zawsze rację, tylko potrafi słuchać, dyskutować i ciągle się doskonalić, to bardzo dobry sygnał. I przyjaźnić się. No tak, bo przyjaźń jest jedną z podstaw związku. Nie wyobrażam sobie, by mój mąż nie był moim przyjacielem. Czyli osobą, której mogę powiedzieć o swoich problemach, przy której nie muszę się wstydzić słabości, która mnie zrozumie i nie wyśmieje. Przy której jestem sobą.

Musimy zatem wiedzieć jaka druga osoba rzeczywiście jest, aby móc zaakceptować ją z wszystkimi jej wadami i zaletami. Wtedy rodzi się w nas pragnienie dobra dla niej. Prawdziwa miłość to taka, gdy dobra drugiego człowieka pragnie się bardziej niż własnego dobra. Jeśli na tyle zależy nam na tej drugiej połówce, że jesteśmy w stanie zrezygnować z własnego egoizmu, aby wielkodusznie ofiarować jej coś. Jeśli szczerze i bezinteresownie zależy nam na rozwoju tej drugiej osoby w każdej dziedzinie: duchowej, intelektualnej, także fizycznej (i mamy tu na myśli zarówno sport, jak i urodę, bo o to też trzeba dbać). Jeśli chcemy by ta osoba miała odpowiednie do swoich zdolności wykształcenie i pasjonującą pracę – nie dlatego, żeby sporo zarabiała to i my z tego skorzystamy, tylko dlatego, że przez to będzie rozwijać swoje talenty. I wtedy kiedy to pragnienie jest silniejsze od naszego egoizmu, kiedy potrafimy zrezygnować z siebie, by wielkodusznie i bezinteresownie ofiarować coś drugiemu możemy podjąć decyzję.

 Bo miłość to decyzja. O wzięciu odpowiedzialności, o dbaniu o czyjś rozwój, o pragnieniu jego dobra, no i wreszcie – pragnieniu zbawienia dla niej. To nie wieczna euforia i stan ciągłego napięcia, bo kochać to nie tylko „czuć” ale przede wszystkim „chcieć”. To dlatego w przysiędze małżeńskiej ślubując miłość, nie mówimy, że będziemy kimś całe życie zauroczeni, tylko, że będziemy pragnąć jego dobra i się o niego troszczyć, że będziemy gotować i zajmować się dziećmi, że będziemy się nim opiekować jak się rozchoruje i będziemy z nim wspólnie rozwiązywać problemy i dzielić radości, oraz że to samo przyjmiemy od niego. Do tego się zobowiązujemy w przysiędze.

Czy jednak oznacza to, że prawdziwa miłość zaczyna się dopiero od ślubu, od momentu wypowiedzenia przysięgi – od momentu podjęcia tej decyzji? Nie, jest to decyzja, którą podejmuję w stosunku do osoby z którą jestem, nawet jeśli nie jest jeszcze moim mężem czy żoną. Nie wyszłabym za mąż za kogoś, od kogo nie usłyszałam zapewnienia o miłości. W zasadzie nawet nie zaręczyłabym się z chłopakiem, który by mi nie powiedział, że mnie kocha. Żeby było jasne: nie wolno tego mówić na pierwszej randce, nie wolno tego mówić za wcześnie, ale jeśli chodzi o podjęcie decyzji o małżeństwie, to jest to wręcz konieczne. No przecież nie wychodzimy za mąż za kogoś, kogo nie kochamy. Ta decyzja – oparta już wcześniej na poznaniu drugiej osoby i pragnieniu jej dobra prowadzi do tej decyzji przed ołtarzem, a w zasadzie jest to ta sama decyzja, ta sama miłość, tylko tam wypowiedziana głośno i w obecności świadków jako przysięga małżeńska czyni z dwojga ludzi małżonków. Trzeba bowiem pokochać przed ślubem, żeby w małżeństwo wejść w prawdzie. To nie jest tak, że żenimy się i nagle zaczynamy kochać, bo podjęliśmy decyzję. Nie. Miłość jako decyzja kształtuje się w nas powoli, rośnie, dojrzewa, aż zostanie przedstawiona wybrankowi i potwierdzona w sakramencie małżeństwa. Jeśli zatem pragniesz dobra dla swojego chłopaka czy dziewczyny, tak bezinteresownie, jeśli dopingujesz go do tego, żeby się rozwijał, jeśli pragniesz jego zbawienia, a on pragnie tego dla Ciebie, to Wasz związek jest dojrzały i jest na dobrej drodze. Taka miłość powstaje każdego dnia, trzeba o nią dbać, nad nią pracować i o nią się modlić, ona nie przychodzi jak burza. Prawdziwa miłość jest cicha, prawie niezauważalna, czasem wymaga dużego trudu i poświęcenia. Buduje się ją pomalutku. Aż pewnego dnia stwierdzamy, że mamy tak potężną budowlę, że nie sposób dalej bez tej miłości żyć i ma się ochotę ją ciągle budować, przez całe życie. No i wtedy zwykle mają miejsce oświadczyny.