Diakonia

(178 -kwiecień2011)

My

świadectwo

Oaza kojarzyła mi się tylko z dobrą zabawą: spotykaniem ciekawych ludzi i twórczym spędzaniu czasu w dobrym towarzystwie

Można powiedzieć, że bez diakonii nie byłoby tego tekstu. Bo bez niej nie byłoby żadnego „my”. Mamy tu na myśli bardzo osobisty wymiar tego słowa – bez diakonii w ogóle byśmy się nie poznali. Spotkaliśmy się na rekolekcjach I stopnia Nowego Życia w Jabłońcu, gdzie Paweł posługiwał jako animator. Tak naprawdę, żadne z nas nie chciało tam jechać. Monika chciała jechać ze swoją przyjaciółką w inne miejsce. Paweł wymarzył sobie animowanie na rekolekcjach stopnia zerowego. Jednak Pan Bóg sprawił, że otworzyliśmy się na „przydziały” które otrzymaliśmy. Jak zawsze wiedział lepiej od nas, co dla nas dobre.

Paweł: Pierwszą posługą w diakonii diecezjalnej była służba w Diakonii Ewangelizacji. Było to dla mnie dość naturalne. Na III stopniu podczas rozmów o naszej przyszłej posłudze w pierwszej kolejności wskazałem właśnie na diakonię ewangelizacji. Sytuacja była dość specyficzna ze względu na to, że moim zadaniem od pierwszego spotkania, na które zostałem zaproszony, była rola… odpowiedzialnego za diakonię. Charakterystyczne dla tego czasu było to, że w swojej posłudze czułem się zrealizowany, ale też, że często byłem przeświadczony, że to moje dzieło.

Jako odpowiedzialny za diakonię byłem również zapraszany na spotkania diakonii jedności. Dzięki temu mogłem poznać osoby, dla których Ruch miał naprawdę duże znaczenie w życiu. Dodatkowo sam mocniej poczułem się odpowiedzialny za Ruch. Miałem możliwość realizacji pewnych pomysłów. Patrząc wstecz, z dużą radością obserwuję, że kilka moich pomysłów udało się wcielić w życie naszej diecezji. Jednak też zauważam, że wraz z pewnymi sukcesami rosła moja pycha.

Monika: Na tych rekolekcjach, na które na początku nie chciałam jechać, czyli na moim pierwszym stopniu Oazy Nowego Życia, usłyszałam od Pawła, że jeśli się jest w Ruchu, jeździ na rekolekcje i czerpie z czyjejś posługi, to potem naturalnym etapem jest służba innym. To było wtedy dla mnie coś nowego – wcześniej wydawało mi się, że w każdej chwili mogę zrezygnować. Tam pierwszy raz ktoś mi powiedział, że w pewnym momencie trzeba się określić, czy Ruch to na pewno moje miejsce – a „jeśli się brało, to trzeba służyć.” Dlatego droga do diakonii była w pewnym sensie naturalna. To znaczy, naturalne było to, że po trzecim stopniu szukałam dla siebie miejsca – na początku w Diakonii Muzycznej i Diakonii Ewangelizacji. Jednak wtedy nie myślałam jeszcze o tych zadaniach jako o służbie. Oaza kojarzyła mi się w pewnym sensie tylko z dobrą zabawą: spotykaniem ciekawych ludzi i twórczym spędzaniu czasu w dobrym towarzystwie.

Rok 2006 był rokiem zmian. Przede wszystkim ze względu na nasz ślub, ale nie tylko. W tym roku ksiądz moderator poprosił nas, żebyśmy zajęli się Diakonią Oaz Rekolekcyjnych oraz Diakonią Formacji Animatorów. Było to dla nas dosyć trudne. Nie tylko wiązało się z dużą ilością pracy, ale też – częściej niż wcześniej – pracy niewdzięcznej. Pan Bóg uczył nas pokory. Na przykład kiedy zdarzyło się tak, że na rekolekcje dla animatorów zgłaszały się zaledwie dwie osoby.

Monika: To był dla nas bardzo „intensywny oazowo” czas. Zdarzały się tygodnie, kiedy dzień w dzień mieliśmy spotkania związane z Ruchem. „Telefony oazowe” odzywały się zarówno w czasie pracy jak i po północy. Bardzo się bałam, że nie poradzę sobie czasowo z innymi zajęciami – ale Pan Bóg bardzo się mną opiekował i właśnie w tym czasie dużo łatwiej było poukładać sprawy nie związane z Ruchem.

Paweł: Pan Bóg pozwolił mi odkryć, że moja obecność wcale nie jest taka ważna. Piotrek, który opiekował się po mnie Diakonią Ewangelizacji, miał zupełnie nowe pomysły i dzięki niemu diakonia posługiwała w sposób, który ze mną jako odpowiedzialnym nie miałby miejsca. Kiedy Piotrek poszedł do seminarium, wydawało mi się, że w obliczu utraty lidera Diakonia może mieć problemy z funkcjonowaniem. Ale kolejne osoby wniosły nowego ducha i dzięki nim Pan Bóg obdarzył Diakonię nowymi darami.

Posługą związaną z naszym małżeństwem jest animowanie w tym roku naszego kręgu. Nasza obecność w Domowym Kościele bardziej pozwala nam zrozumieć, że Pan Bóg nie wybiera uzdolnionych, ale uzdalnia wybranych. Paweł: W pewien sposób jest to ukrzyżowanie pychy, która towarzyszyła mi na początku mojej posługi.

W ostatnim czasie Pan Bóg w szczególny sposób uczy nas, że odpowiedzialność w Ruchu powinna oznaczać przede wszystkim modlitwę za dane dzieło. Nie liczenie na siebie, ale oddawanie wszystkiego Bogu z ufnością, że dzięki Niemu znajdzie się czas, siły i pomocni ludzie.

 

Monika i Paweł Wrzeszczyńscy