Młodzi w Kościele

(222 -lipiec -sierpień2018)

Odwaga młodości

Maksymilian Kuźmicz

Odnoszę wrażenie, że młody człowiek przychodzący do Kościoła często witany jest krytycznymi uwagami i wskazówkami, co ma robić

Jednym z tekstów biblijnych związanych z tematem roku „Młodzi w Kościele” jest historia o spotkaniu bogatego młodzieńca z Chrystusem (Mk 10,17-30). Napisano już wiele mądrych słów na ten temat, chociażby w liście Jana Pawła II do młodzieży w 1985 roku. Chciałbym jednak zaproponować spojrzenie na tą scenę w kontekście współczesnej sytuacji w Europie, a szczególnie w Polsce, gdyż są mi one bardziej znane. Jednocześnie pozwolą one na dostrzeżenie kilku aspektów wspólnych, w mojej ocenie, dla ludzi wielu ras, kultur i czasów.

Przybiegł pewien człowiek i […] pytał Go (Mk 10, 17b)

Ludzie zazwyczaj nie biegają bez celu. Wspomniany człowiek nie wpadł więc na Jezusa przypadkowo, wałęsając się po mieście, ani nie przyszedł z braku lepszego zajęcia. Skoro przybiegł, to spotkanie z Chrystusem musiało być dla niego istotnym celem. 

Raz po raz słychać dziś głosy o laicyzacji i odchodzeniu z Kościoła. Im bardziej są one słuszne, tym większą radością powinno być dla wierzących przyjście do Kościoła każdego człowieka. Bynajmniej nie chodzi mi tu o zadowolenie z samego przyrostu. Jeśli współczesny człowiek przychodzi z własnej woli do Kościoła – czy to na liturgię czy na spotkanie jakiejś wspólnoty czy wreszcie do konkretnej osoby, która wśród jego znajomych jest reprezentantem Kościoła – daje znak, że widzi w Kościele jakąś wartość, potencjał, ma pewne oczekiwania. Nie jest obojętny i nie przekreślił tej wspólnoty. Daje w ten sposób świadectwo, które może być budujące dla żyjących Kościołem na co dzień.

Ewangelia wspomina, że człowiek ten nie tylko przybiegł, ale także pytał Jezusa. Jego zainteresowanie nie ograniczało się do zaciekawienia osobą, do bycia świadkiem potencjalnego cudu czy osobistego kontaktu z „wydarzeniem medialnym”, jakim w dość nudnej Palestynie musiał być wtedy Jezus z Nazaretu. 

Podobnie jeśli dziś młodzi i starsi stawiają pytania o Boga i wiarę chrześcijan, pokazują, że traktują tą rzeczywistość poważnie. Co więcej, stawiając pytanie oczekują odpowiedzi, mają więc nadzieję je uzyskać. W ich opinii, zawartej w samym fakcie pytania, chrześcijanie mają coś ważnego do powiedzenia, choć sami niekiedy o tym zapominają. 

Odnoszę wrażenie, poparte wieloma rozmowami, że młody człowiek przychodzący do Kościoła często witany jest krytycznymi uwagami i wskazówkami, co ma robić. Nie daje się mu możliwości zadania pytania, a kiedy w końcu uda mu się to zrobić, niejednokrotnie widzi się w tym rodzaj prowokacji lub oburza na ignorancję młodych. Tymczasem już Paweł Apostoł w Liście do Rzymian pytał retorycznie: „Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?” (Rz 10, 14b). Skoro jednak pojawiają się pytania, to świadczą one o poszukiwaniu odpowiedzi i zaufaniu do tych, którym się je zadaje. Nie zawsze odpowiedź jest prosta i znana, ale poważne potraktowanie i przyjęcie pytającego wydają się być konieczne – inaczej odejdzie i może więcej nie zapyta.

„Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” (Mk 10, 17c)

Pytanie zadane przez młodzieńca nie dotyczy abstrakcyjnego tematu, nie jest też pytaniem tendencyjnym, wystawiającym na próbę. Jest to pytanie egzystencjalne, dotykające sensu życia, bycia, działania. 

Zagubienie tego sensu jest dość powszechnym problemem młodych ludzi. Nie chodzi mi tu o sytuacje, w których z naszego punktu widzenia osądzamy, że dana osoba zgubiła sens życia i idzie niewłaściwą drogą. Wiele wierzących osób, wiele osób pozornie robiących „coś konkretnego”, zmaga się z wątpliwościami co do sensu, celu, znaczenia tego wszystkiego, co tworzy ich codzienność. „Po co to?” – tak wydaje się brzmieć to pytanie. Jan Paweł II we wspomnianym liście sformułował je nieco inaczej: „Jak postępować, ażeby moje życie miało sens, pełny sens i wartość?”. Dla Paula Tillicha pytania te stanowią wyraz naszej troski ostatecznej, obejmującej jakieś uzasadnienie naszego życia i pokazanie tego, co dalej. 

Z tym pytaniem także dziś młodzi (i nie tylko) przychodzą do Kościoła. W tym poszukiwaniu sensu, tak charakterystycznym dla młodości, wewnętrznie młody może się poczuć także niejeden doświadczony życiem człowiek. Jest to, w mojej ocenie, istotny znak czasu, dar od Pana – ludzie biedni i zniewoleni politycznie z jednej strony, a z drugiej zanurzeni w konsumpcyjnym stylu życia szukają odpowiedzi na pytanie o sens, o wartość, o to, jak wygrać życie. To wielkie wyzwanie aby odpowiedzieć im językiem zrozumiałym dla nich, wolnym od uproszczeń i „kościelnego slangu”. Choć język Ruchu jest relatywnie nowoczesny, to wciąż wymaga on osobistego przetworzenia i dopasowania do kontekstu osoby. Inaczej piękne słowa o przyjęciu Jezusa jako Zbawiciela i Pana itp. pozostaną dla pytających pustym hasłem. I pójdą pytać dalej, gdzie indziej.

„Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg.” (Mk 10, 18c)

Zamiast konkretnej odpowiedzi na zadane pytanie, młodzieniec słyszy o dobroci Boga. „Dlaczego tylko Bóg jest dobry? Dlatego — ponieważ On jest miłością”– zauważa Jan Paweł II. 

Zamiast spodziewanej irytacji młodzieńca mamy kontynuację dialogu. Wyjaśnienia mogą być dwa. Pierwszym jest absolutna determinacja młodzieńca i cierpliwość, pozwalająca na wysłuchanie najpierw wywodu o Bogu, przed uzyskaniem odpowiedzi. Drugim powodem może być trafność słów Jezusa w kontekście zadanego pytania, w którym pytając o znaczenie swojego życia człowiek pyta też o relację Boga do niego. To, że Bóg go kocha, że jest miłością, że jest dobry i chce dla niego dobra, odpowiada na niezadane, a może i nieuświadomione, pytanie. 

Jest to pewna wskazówka, aby na pytania młodych w wierze, pytających, nie odpowiadać pouczeniami i wskazówkami, a na pewno nie od nich zaczynać. „W Bogu jest Alfa i Omega, Początek i Koniec”, więc od mówienia o nim zacznijmy bo do niego ostatecznie chcemy prowadzić, zdaje się radzić Jan Paweł II. Tak postępuje sam Chrystus, pokazujący swoimi czynami i postawą, jaki jest Bóg.

Własne świadectwo i podejście do drugiego jest dziś istotnym kryterium, jakie przy ocenie autentyczności odpowiedzi wiary stosują młodzi. Mniejsze znaczenie mają zatem uczone argumenty i wyjaśnianie subtelności filozoficzno-teologicznych, choć i one są potrzebne – rozwój nauki i poszerzające się możliwości człowieka generują nowe pytania a uproszczone i nieadekwatne odpowiedzi nie zadowalają młodych. Mimo pewnej nieporadności wielu z nas w gąszczu informacji daje o sobie znak pewien instynkt prawdy, który wyczuwa zachowania autentyczne i powierzchowne, czyni to, co prawdziwe intrygującym. 

W tym kontekście nie przeceniałbym zagrożeń płynących z „naszych, zlaicyzowanych czasów” czy też „lewicowo-liberalnych mediów”, ale własnej niespójności i braku autentyzmu. Czyli innymi słowy – braku jedności światła i życia. Aktualny i zapraszający do krytycznego spojrzenia na nas samych wydaje się tu dość znane powiedzenie Józefa Tischnera: „Jeszcze nie widziałem nikogo, kto stracił wiarę, czytając Marksa, za to widziałem wielu, którzy stracili ją przez kontakt z księżmi”. 

Moje doświadczenie jest dość podobne. Młodzi nie odchodzą przez kontakt z genderyzmem, ale przez obsesyjne i pozbawione argumentów piętnowanie go w Kościele. Nie przekonuje ich do poszukiwań prawdy gdzie indziej czytanie o ewolucji, wielkim wybuchu czy odwieczności praw fizyki, ale spotykana wśród chrześcijan negacja lub podważanie tych odkryć (nota bene, we właściwy sobie prowokacyjny sposób porusza to Dan Brown w swojej najnowszej książce „Początek”). Zwrot w kierunku buddyzmu czy medytacji dalekowschodnich nie jest skutkiem teologicznych poszukiwań a braku narzędzi duchowego rozwoju i rozmów o duchowości, co bywało ich doświadczeniem w Kościele. Wreszcie pomylenie katolickiej nauki społecznej z zaangażowaniem na rzecz jedynej słusznej ideologii/partii każe szukać wiary pozwalającej zachować swoje opinie polityczne. 

Ta gorzka analiza jest wynikiem moich osobistych rozmów z młodymi i starszymi ludźmi, którzy mają odwagę pytać i szukać. Jeśli brzmi to jak oskarżenie lub wyrzut, to w pierwszej kolejności kieruję je do siebie i pytam mojego sumienia, czy faktycznie nie mają racji?

Jezus spojrzał z miłością na niego. (Mk 10, 21a)

Miłość jest tym, przez co Bóg jest „Ojcem o wiecznie młodym obliczu”, jak mówi tekst piosenki roku. Miłość ta jest wciąż świeża, wciąż na nowo dotyka mnie w tej nowości jaką przynosi każda godzina. Jest zaproszeniem aby ją przyjąć i przekazać, także tym, którzy przychodzą i pytają „jak zasłużyć na niebo?” Miłość jest tu odpowiedzią: Bóg jest miłością, kocha Cię i nie musisz na niebo zasłużyć, bo niebo, czyli bycie w miłości Boga, jest darmowe, jest łaską. Wymaga to odnawiania, odmładzania naszego podejścia i spojrzenia. 

Jako Ruch Światło-Życie mamy propozycję formacji, której treść, metody i język wydają się być całkiem dobre do rozmów ze współczesnym światem. Potrzebna jest jeszcze odwaga młodości w dopasowaniu języka do konkretnego człowieka. Odwaga młodości w zainteresowaniu każdym, kto przychodzi z pytaniem. Odwaga szerokiego spojrzenia i przekonania, że nasze doświadczenie wiary może być czymś cennym dla innych, także w wymiarze rozwoju naszego Ruchu w innych krajach i na innych kontynentach. Młodzi w Kościele wymagają odwagi młodości, do przekraczania schematów przy zachowaniu tego, co istotne. Wracamy tu poniekąd do korzeni naszego Ruchu, do naszej młodości, do sali porodowej, jaką był Sobór Watykański II i jego dążenie do aggiornamento, uwspółcześnienia (odmłodzenia) form wyrazu Kościoła. A zatem – odwagi!