Modlitwa

(184 -luty -marzec2012)

Ojcze, w Twoje ręce

Gizela Maria Skop

Ojciec przez wszystkie swoje przeżycia już od jubileuszu trzydziestolecia Marianum, jakoś tak bardzo odważnie zbliżał się do swojej śmierci

Razem z Zenią Podlewską byłyśmy świadkami śmierci Ojca Franciszka w Carlsbergu 27 lutego 1987 roku. To był ostatni tydzień okresu zwykłego przed Wielkim Postem.

Tego dnia Ojciec właściwie pracował normalnie, był w Maximilianum - naszym wydawnictwie, także tam gdzie była siedziba Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów. Wtedy drukowaliśmy i oprawialiśmy materiały ewangelizacyjne dla ruchu Agape. Ojciec cieszył się, że maszyna drukarska, która sprawiała najwięcej problemów technicznych właśnie zaczęła bez problemu pracować. Ojciec spóźnił się na obiad i opowiadał o tej swojej radości.

Przed południem doszło w Maximilianum do ostrej konfrontacji z Jolantą i Andrzejem Gontarczykami, bo oni wtrącali się do tych prac, nie pomagali zupełnie, tylko przeszkadzali. Ojciec nie wspomniał o tym wydarzeniu, ale wiem to od innych osób. A poza tym, poprzedniego dnia wieczorem Ojciec wezwał mnie i Zenię do siebie, do swojego biura i oświadczył nam, że właśnie Gontarczykowie zniszczyli Maximilianum. Użył po prostu takiego określenia, które dla nas było zaskoczeniem, dlatego że nigdy krytycznie nie wypowiadał się publicznie na ich temat.

Po obiedzie Ojciec poszedł do siebie, żeby troszkę odpocząć. Przed godziną szesnastą usłyszałam dzwoniący telefon. Ojciec mnie szukał, nie wiedział czy jestem w pokoju na górze czy w biurze, szybko pobiegłam i zorientowałam się, że z Ojcem dzieje się coś niedobrego. Ojciec prosił mnie, żebym wezwała lekarza. Lekarz zjawił się właściwie natychmiast. Od wielu lat leczył Ojca w sposób całkowicie bezinteresowny, bo przecież Ojciec nie był ubezpieczony w Niemczech. Przybył dosłownie po dwóch minutach, bo spodziewał się, że to może być jakiś zator. Idąc żeby mu otworzyć drzwi domu, jeszcze powiadomiłam Zenię i z Zenią razem i z lekarzem byłyśmy przy Ojcu w tych jego ostatnich chwilach.

Ojciec zachował całkowity spokój. Właściwie jakby nie chciał, żeby mu pomóc, patrzył przed siebie takim wzrokiem, jakby widział Kogoś żywego. To było dla mnie niesamowite. Lekarz jeszcze robił, co mógł. Najpierw kazał wezwać pogotowie, chciał żeby Ojca helikopterem zabrano do szpitala, jeszcze dał jakiś zastrzyk, ale później powiedział, że nie da się go uratować. Widzieliśmy, że to jest właśnie śmierć. Byłam przekonana, że te ostatnie słowa, które Ojciec niewyraźnie wypowiedział to były : „Ojcze w Twoje ręce oddaję mojego ducha".

Po śmierci Ojca zatelefonowałyśmy do Rzymu, żeby powiadomić ks. bp. Wesołego, który był naszym protektorem jako opiekun emigracji. Okazało się, że w Rzymie obradowała właśnie Rada Główna Episkopatu Polski, ona także została powiadomiona o śmierci Ojca.

W tym czasie w Rzymie odbywał się też II Międzynarodowy Kongres Ruchów Odnowy. W Carlsbergu dziwiliśmy się, że Ojciec nie wybierał się na to spotkanie. Nie mówiąc już o tym, że w Polsce zaczynała się kolejna Kongregacja Odpowiedzialnych Ruchu Światło-Życie. Następnego dnia rano jeszcze zatelefonowałam do księdza prałata Dziwisza, który powiedział nam, że w sobotę rano (tj. 28 lutego 1987 r.), Ojciec Święty celebrował Mszę świętą za Ojca Franciszka.

Wieść o pogrzebie rozeszła się lotem błyskawicy po Europie. Przyjechali rektorzy nie tylko misji polskiej w Niemczech, ale również z Francji i Szwajcarii. Również wiele osób z naszych środowisk oazowych i Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów - w sumie na pogrzebie było prawie pięćset osób. Pogrzebowi przewodniczył ks. bp Szczepan Wesoły, który też akurat przebywał w Niemczech, miał otwarty bilet i został na poniedziałek do 2 marca.

Cóż mogę powiedzieć? Przede wszystkim, widzieliśmy, że Ojciec przez wszystkie swoje przeżycia już od jubileuszu trzydziestolecia Marianum, jakoś tak bardzo odważnie zbliżał się do swojej śmierci. Zresztą tak, jak mówił i pisał o tym w swoim Testamencie uważał, że tylko taka fizyczna śmierć potwierdza tę postawę człowieka całkowitego oddanie się Chrystusowi. I tak jak mówi o tym Ewangelia św. Jana, że trzeba, aby ziarno było wrzucone w ziemię, żeby wydało plon. Właśnie coś takiego też przeżywaliśmy wtedy i przeżywamy ciągle jeszcze w Carlsbergu.

Może się wydawać, że zostaliśmy sami, a jednak Pan Bóg troszczy się o nas cały czas. Wszędzie doznawaliśmy Bożej pomocy i Bożej Opatrzności. Praca ewangelizacyjna i formacyjna w ogóle nie została przerwana. Po śmierci Ojca nadal odbywały się oazy. Ks. Biskup Damian Zimoń przysłał nam natychmiast kapłana. Był nim ks. Jan Krawiec. Później został przez Księdza Prymasa Glempa wyznaczony ks. Jacek Herma na moderatora naszego ośrodka. To ziarno rzucone - śmierć Ojca, cały czas przynosi dobre owoce. Ciągle przybywają nowi ludzie. Dzieło Ojca trwa i wydaje owoce.

To była śmierć człowieka głęboko wierzącego, śmierć prawdziwego chrześcijanina. Ojciec na pewno przygotowywał się do niej przez wiele tygodni czy miesięcy. Pewnie był świadomy, bo nawet od razu z Zenią znalazłyśmy jego Testament.