Oaza I stopnia

(171 -kwiecień2010)

z cyklu "Ze wszystkich narodów"

Pizza i knedliki

Agnieszka Salamucha

Urodziłam się wtedy, kiedy wszyscy słuchali Drupiego. Moja mama – chyba – nasłuchała się go, kiedy była ze mną w ciąży. Mogę w kółko słuchać „Sereno é” na zmianę z „Provincia”. Kiczowate? Niech Wam będzie. Ale mnie się podoba. Podoba mi się przyjazna, kojąca melodia języka włoskiego. I młody Adriano Celentano, który puszcza perskie oczko, śpiewając „Azzuro”.

Po lekturze „Quo vadis” wyjazd do Rzymu stał się moim wielkim marzeniem. Dzięki pomocy rodziców i przyjaciółki Kasi, mogłam wybrać się z III rokiem teologii KUL na Triduum Paschalne do Wiecznego Miasta. Wszystko było nowe i olśniewające. Całymi dniami biegaliśmy po Rzymie, a wieczorami uczestniczyliśmy w liturgii Triduum z Janem Pawłem II. Niedziela Wielkanocna wypadała tego roku w rocznicę mojego chrztu. Gdy wspominam liturgię Wigilii Paschalnej, a potem audiencję, czuję znowu ten szczególny rodzaj wzruszenia, który skłania do łez i zarazem napełnia niesamowitą siłą. Pamiętam, jak po audiencji skakaliśmy po schodach i jak postanowiliśmy, że – mimo protestów naszych opiekunów – nie wracamy na nocleg, ale spędzimy upojną noc w mieście.

Nie przypuszczałam, że jeszcze kiedyś wrócę do Rzymu. Ale zostało mi to dane! Przyjechałam na III stopień, z kilkunastoosobową grupą oazowiczów z Czech: Czechami, Morawiakami, Słowaczką i Polakami z Zaolzia. Rzym będzie mi się już na zawsze kojarzył z Czechami i czeskim menu. Codziennie ktoś inny był odpowiedzialny za obiad, ale wszystko przywieźliśmy ze sobą, więc kupowaliśmy na miejscu tylko chleb. Mieszkaliśmy, a jakże, w czeskim kolegium Nepomucenum, blisko Lateranu.

Mozaika

Lateran. Ukochana bazylika, której nic nie dorówna. Mozaika w absydzie: strumienie tryskające ze skały tworzą rzekę życia, w której kąpią się ludzie i zwierzęta, a nad jej brzegami rosną kwiaty i drzewa. Taka jest prawda: poza Jezusem, poza Kościołem nie ma życia. Świat bez Niego jest pustynią, martwą, zeschłą ziemią.

Mozaiki są dla mnie symboliczne. Cóż znaczy jeden kamyk? Nawet bardzo piękny? Dopiero wiele kolorowych kamyków, różniących się kształtem i odcieniem, tworzy obraz. Potrzebujemy siebie nawzajem. Jest coś głęboko zakorzenionego w naturze ludzkiej, co pragnie dialogu. Pragniemy kontaktu z drugim, innym, raz fascynującym, raz odpychającym. Często, gdy ktoś mówi o udanym dialogu, ma na myśli dojście do jakiegoś wspólnego stanowiska. Myślę, że dialog jest udany już wtedy, kiedy ja zechcę ciebie wysłuchać, a ty mnie – i kiedy zrozumiemy, w czym się różnimy.

Rzeczą fascynującą, a zarazem niebezpieczną, było obserwowanie codziennych „starć” między oazowiczami z Czech i Moraw, na tle różnic mentalności i wrażliwości religijnej. Podczas rekolekcji czułam się z tego powodu czasami zaniepokojona. Z perspektywy dostrzegam, że konfrontacja może dać ciekawe rezultaty. Nie o to chodzi, by unikać konfrontacji.

Znamy to z polskich oaz, kiedy spotykają się ludzie ze wschodu i zachodu Polski. Inne zachowania, inne priorytety. Jadzia z diecezji drohiczyńskiej: choć widziałyśmy się raz w życiu, ona zamyka mnie w swoich objęciach na powitanie i mówi: „słoneczko ty moje”. Agata z archidiecezji poznańskiej: po całodziennej wspólnej podróży podnosi rękę w geście pożegnania i mówi „to cześć”. Każda jest przyjazna – każda po swojemu. A to akurat przecież tylko drobiazgi.

Chiostro

Chiostro na Lateranie. Resztki romańskich rzeźb. Listki, owoce, kwiatki, gwiazdki, fale... Są przecudownie proste i piękne. Jakby rysowane ręką dziecka. Z tym, że przy uważniejszym spojrzeniu ich prostota i regularność kształtu okazuje się pozorna. Nie ma dwóch takich samych kwiatów ani gwiazd. Co ciekawe, nawet nieregularność wydaje się być w tym wypadku regularna.

Chiostro u św. Wawrzyńca – dawny chrześcijański cmentarz, pomalowane na czerwono ściany, pokryte resztkami rzeźb i nagrobków. Nagrobki proste i rozczulające, z listkiem w kształcie serca, z ptakiem trzymającym w dziobie laurową gałązkę. Powtarzające się słowa, ni to życzenie, ni to stwierdzenie faktu: in pace, „w pokoju”. W środku zieleń i fontanna, woda życia, jak w rajskim ogrodzie, ze złotymi rybkami. Cisza przerywana łopotem gołębich skrzydeł.

Chiostro u św. Pawła za murami. Malutka sadzawka, róże, płaskorzeźba dwóch delfinów. Wiele płyt nagrobnych z wypisanymi inskrypcjami, rysunkami krzyży, listków... Czasem niezgrabne litery przekazują wspomnienie bólu, jak napis na grobie 2-letniej Flavii Faustiny (vixit annos duos mensis octo it diis octo).

Opodal pachnącego eukaliptusami opactwa trapistów Tre Fontane – dom generalny Małych Sióstr Jezusa. Miasteczko kolorowych domków z drewna, na górce. Enklawa ciszy, modlitwy i braterstwa w morzu współczesnego świata. Spokojna otwartość: przyszliśmy niezapowiedziani, a one miały swoją pracę, mimo to przyjęły nas słowem salve! i chłodnym napojem.

Zwiedziliśmy minikatakumby, gdzie są groby sióstr. Na grobie założycielki, Małej Siostry Magdaleny, znajduje się płaskorzeźba Dzieciątka z wołkiem i osiołkiem. Styl ceramicznych i drewnianych figurek, które siostry tworzą w swych warsztatach, przypomina to, co widziałam w chiostro – prosta kreska, zachwiane proporcje, duże oczy i dłonie. W tej prostocie niezwykła głębia. Do prostoty bycia, życia, dorasta się!

Paweł i Cyryl

Wiatr w koronach palm, ciemność i cisza. Bazylika świętego Pawła ma wyjątkowo dużo ciszy w sobie.

Przypominam sobie XII-wieczny świecznik na Paschał, wielgachny, może 5-metrowy, cały rzeźbiony. Jak wielkie znaczenie musiała mieć paschalna świeca, skoro taki świecznik dla niej przygotowano! Przedstawiono na nim mękę Pańską w „od-cinkach”: Kajfasz na tronie, Piłat myjący ręce, Jezus stojący wśród żołnierzy. Ukrzyżowanie – dwóch malutkich łotrów pod ramionami krzyża Jezusa, a te ramiona trzymają Jan i Maryja. Widocznie wszystkie nasze krzyże są cieniu tego jedynego Krzyża, cokolwiek by nam się wydawało w danej chwili... Królowanie Zmartwychwstałego w mandorli, pośród oniemiałych aniołów – z drugiej strony także On, z pieczęcią krzyża w ręku, będzie pieczętował tych, którzy chcą iść za nim drogą Paschy. Mnóstwo, mnóstwo zwierzątek (baranki i lwy), abstrakcyjne wzory zatarte przez czas. Inskrypcja o drzewie, które zamiast owoców przynosi światło i radość: Arbor poma gerit/arbor ego lumina gesto/porto libamina/nuntio gaudia/sed die festo surrexit Christus/nam talia numera praesto.

Drugie miejsce w Rzymie, które tchnie tajemnicą, to bazylika św. Klemensa. Najniższy poziom to świątynia Mitry, boga we frygijskiej czapce, który podrzyna gardło bykowi. Ciemne, wąskie korytarze – nie wiem, czy oryginalne, czy rekonstruowane. Piętro wyżej – piękny, pierwotny kościół, po którym, niestety, niewiele zostało. Są freski: Wniebowstąpienie, Maryja z Dzieciątkiem wyglądająca jak cesarzowa z następcą tronu, powrót relikwii św. Klemensa z Krymu, triumfalna procesja z frunącymi pod niebo trybularzami.

W kościele św. Klemensa znajduje się grób św. Cyryla, otoczony tablicami zapisanymi w niemal wszystkich językach słowiańskich. Ich przesłanie można oddać słowem „dziękuje-my”. Nie ma tam polskiej tablicy. Żałuję, że nie wiążemy chrztu Polski z Cyrylem i Metodym. W końcu oni nas też zrodzili do Ewangelii.

Na to wspomnienie nakłada się inne – Morawy, Svatý Kopeček, położone na wzgórzu sanktuarium św. Cyryla i Metodego. Niezwykły widok ze schodów kościoła na rozległą równinę i miasto Olomouc (Ołomuniec). Ukochane miejsce morawskich oazowiczów. Ktoś na Svatym Kopečku zawarł związek małżeński. Niedaleko bazyliki, w klasztorze premonstratek, mieszka s. Siarda, związana z Oazą. Często bywa tam też Jiři, dla przyjaciół Piszczałka. Na rzymskim III stopniu był klerykiem. Od kilku lat jest już prezbiterem.

Przypominam sobie, jak u św. Klemensa modliliśmy się o nową ewangelizację Czech. Towarzyszył nam obraz Zwiastowania: Maryi samotnej, na czarnym tle, skupionej, bardzo czeskiej w swoim milczeniu, wyciszeniu, skierowaniu do wewnątrz.

Święte Schody

Najpierw byłam sceptyczna wobec tego zjawiska. Co to niby ma być, jakieś chodzenie po schodach na kolanach, pomysł z epoki, gdzie pobożność zatrzymała się na klepaniu pacierzy? Cofam wszystko. Jest to cudowny sposób rozważania Męki Pańskiej. Pełzniesz jak robak, drapiesz się po schodach, które wydają się nie mieć końca, wokół zgiełk, który czyni cię samotnym… Malowidła ścienne pomagają w rozważaniu Pasji, pokazuje różne stopnie upokorzenia, kręgi piekieł, w które wszedł Jezus – dla nas.

U progu tajemnic bolesnych Siostry Misjonarki Miłości pokazały nam Rzym jako miasto samotnych matek, nielegalnych imigrantów z Afryki, bezdomnych. Ten widok boli. O wiele dotkliwiej boli jednak zobaczenie nędzarza w sobie.

Na tych rzymskich rekolekcjach byłam bardzo sobą i bardzo prawdziwa, tak w dobrym, jak w złym. Ciągle gdzieś się gubiłam, z czymś nawalałam, robiłam na opak. O. Józek i Jarek (wtedy kawaler, dziś mąż Lenki, która też była z nami w Rzymie) mawiali „Anežka meška” – Ag-nieszka znowu się spóźnia. Oczywiście, byłam wściekła na nich i na siebie. Bardziej na siebie.

Pamiętam z tych rekolekcji wiele „dotknięć dna”. Na przykład kościółek Quo vadis. Zbliżała się burza i nie było czym oddychać. Modliliśmy się różańcem. Tam dotarło do mnie, że w chwilach, kiedy nic mi się nie chce robić (to była taka chwila), Jezus mówi: „Ja to zrobię – przyjdę jeszcze raz i jeszcze raz dam się ukrzyżować, skoro ty nie chcesz”.

Inny mocny akord – Eucharystia w katakumbach, w miejscu śmierci, pogrzebu, chłodu, wilgoci, ciemności, labiryntu, prawdziwego Szeolu. Uczniowie idący do Emaus. Prosta intuicja serca, że Jezus idzie z nami, chociaż Go nie widzimy. I słowa: „Ja przyjdę po ciebie do grobu”.

Czarno na białym

Asyż i kościół św. Sabiny na Awentynie, są miejscami symbolicznymi dla czeskiej oazy, ponieważ moderator krajowy, 

o. Jan Rajlich, jest dominikaninem, a moderator z Moraw, 

o. Józek Goryl – franciszkaninem konwentualnym. O. Jan – odmawia Liturgię Godzin z głębokimi pokłonami na „Chwała Ojcu”. 

O. Józek – całą drogę z Pilzna do Rzymu raczył nas piosenkami Magdy Anioł. Obaj kochani, obaj na swój sposób szaleni. Kiedyś przyjechali jednym autem na Kongregację Odpowiedzialnych do Częstochowy. Śmieliśmy się, że to zakonny ekumenizm.

Właśnie, śmiech! Na rekolekcjach przeżyliśmy mnóstwo radosnych chwil. Na przykład, kiedy podczas audiencji Ojciec Święty pozdrawiał Słowaków. Tak się złożyło, że w Auli Pawła VI nie było ani jednego Słowaka oprócz naszej Zuzki. Wyobraźcie sobie wśród morza głów jeden mały, skaczący i piszczący punkcik! Innego dnia (rzecz jasna, w drodze skądś dokądś) opanowaliśmy na kwadrans dziecięcy plac zabaw. Dzieci nie bawiłyby się lepiej.

Mater Ecclesiae

W ogrodzie Nepomucenum znajduje się grota z figurą Niepokalanej. Tam kończyliśmy każdy dzień, śpiewając łacińską wersję Apelu Jasnogórskiego, wzywając imienia Królowej świata i Matki Kościoła.

Droga powrotna z Rzymu do Polski prowadziła przez Pragę, już wrześniową, chłodną. Ugościła mnie Jitka, moderatorka III stopnia i – piszę to z dumą – moja przyjaciółka. Po kilku dniach kupiłam bilet na autobus do Warszawy. Dopiero na dworcu zorientowałam się, że przystanek docelowy autobusu to Mińsk Białoruski. I że jestem jedyną Polką na „pokładzie”. Oj, działo się, działo! Jednak skłamałabym, mówiąc, że spotkały mnie jakieś nieprzyjemności w czasie tej podróży. Przeciwnie, spotkałam się z życzliwością, a nawet wylewnością w okazywaniu sympatii. Jedyna niedogodność polegała na kilkugodzinnym opóźnieniu. No i polski celnik oglądał mnie, jakbym była trędowata.

Najukochańszą i najcenniejszą pamiątką przywiezioną z Rzymu jest dla mnie wizerunek Madonny San Alessio. Maryja o twarzy Greczynki, piękna i smutna, urzekająca. „Maryjo, trudno Ciebie przeniknąć (lecz przecież to samo można chyba powiedzieć o każdej kobiecie, o każdym z nas, bo wszyscy jesteśmy obrazem i znakiem nieskończonego Boga), tym niemniej kocham Cię” (T. Merton).

Wydaje mi się, że każdy kontakt z człowiekiem, który przychodzi z innego świata, ma znaczenie. Pomaga wyjść ze stereotypów, przełamać egocentryzm. Z drugiej strony – każdy z nas pozostaje tajemnicą. Można tę tajemnicę znienawidzić, można ją pokochać. Z pokochaniem bywa ciężko. Tobie też?

„Mój bracie, moja siostro, trudno ciebie przeniknąć, tym niemniej kocham cię”.