Miłość, seksualność

(183 -styczeń2012)

z cyklu "Wieczernik Domowy"

Podejmowanie decyzji

Krzysztof Janowski

Kilka lat temu otrzymaliśmy z redakcji „Wieczernika” propozycję redagowania dodatku dla małżeństw. Trochę baliśmy się tego zadania, bo nie mieliśmy doświadczenia w pracy redaktorów, ani nawet dużego doświadczenia w pisaniu artykułów. Ale byliśmy dość młodym małżeństwem z jednym dzieckiem, zaangażowanym w duszpasterstwo rodzin i Ruch Świat-ło-Życie, więc po przemyśleniu przyję-liśmy tę propozycję jako ciekawe zada-nie, możliwość podzielenia się z czytel-nikami różnymi naszymi opiniami i tym co ciekawego sami znajdziemy w tema-tyce rodzinnej i małżeńskiej.

Minęło kilka lat, nasza rodzina się rozrosła. Przybyło nam dzieci, doświadczeń. Ubyło zaś czasu zarówno na są-mokształcenie jak i pisanie. I znów sta-jemy przed decyzją, aby oddać redago-wanie tego dodatku w inne, mamy na-dzieję lepsze ręce.

Ale w ostatnim tekście (przynajmniej ostatnim jako redaktorów) chcielibyśmy pochylić się nad kwestią podejmowania decyzji. Bo w końcu nasze życie to nieustanne decydowanie. Raz są to decyzje, o których o razu wiemy, że są ważne (wybieramy współmałżonka, wybieramy szkołę / studia), ale jest też wiele innych decyzji, drobnych, codziennych, choć potem może okazać się, że brzemiennych w skutkach.

Muszę przyznać, że podejmowanie decyzji to trochę moja pięta Achillesowa. Ciężko mi w danym momencie zobaczyć, wybierając którą opcję, postępuję zgodnie z moim powołaniem. Dokonując wyboru chciałbym wiedzieć, że jest to decyzja, którą Bóg chce abym podjął. Oczywiście są sytuacje jasne i klarowne, ale wiele jest sytuacji niejasnych.

Pamiętam z czasów studenckich jedno ze spotkań w duszpasterstwie akademickim, gdy lider opowiadał nam o tym, jak ważne jest, gdy rozpoczynamy daną „akcję” stwierdzenie, czy realizujemy Bożą wolę, czy też jest to nasza wola „ubrana” w Pana Boga. Bo ktoś na przykład mówi: „Zróbmy festiwal muzyki chrześcijańskiej”. Wspólnie z przyjaciółmi organizują ten festiwal, a potem toną w długach i mają pretensje do Boga, że oni dla niego zrobili taką piękną rzecz, a On dla nich… No właśnie czy ten festiwal to była wola Boża czy wola tych ludzi?

Czy decydując się na takie czy inne studia idę za wolą Bożą i moim powołaniem, czy też za jakimiś kalkulacjami itp.

Jak to wszystko rozpoznać, bo wracając do przykładowego festiwalu, jest to całkiem słuszna idea i może być wolą Bożą.

Po pierwsze potrzebujemy pokory. Pamiętamy jak Dawid chciał zbudować Bogu świątynie? Sprawa bardzo słuszna, ale co mówi Bóg? Nie ty zbudujesz mi dom na mieszkanie (1 Krn 17, 4). I Dawid posłuchał Pana. A jak dzieje się z nami? Ileż to razy mamy jakiś super plan na miły weekend dla rodziny, na coś dobrego i jak widzimy, że inny mają inne plany, wolą coś innego, to buntujemy się. Czy to naprawdę jest wola Boża czy nasza?

Załóżmy, że jesteś bardzo zmęczona szarą codziennością i mąż chce oder-wać cię od tych codziennych zajęć, więc zabiera cię na … mecz piłkarski. Albo żona zabiera cię na… pokaz mody. Danie odskoczni – coś dobrego, ale czy propozycje trafne? Na ogół raczej nie, chociaż są panie – fanki piłki nożnej i panowie zainteresowani modą.

Po drugie potrzebujemy usłyszeć Boga. A gdzie można go usłyszeć? Pewnie najprościej na modlitwie. Pamiętam z książki „Miłość i wojna. Jak znaleźć małżeństwo o jakim marzymy” jak John i Stasi Eldredge dzielili się swoim doświadczeniem, że jak mają podjąć jakąś ważna decyzję to idą ją przemodlić. Najpierw razem, a potem osobno i wracają do siebie i mówią jaka ich zdaniem jest wola Boża odnośnie tej sprawy. Jeśli ich opinia jest zgodna to tak postępują, jeśli nie to rozmawiają o tym i dalej przemadlają. Dopiero jak to nie pomaga, to szukają najracjonalniejszego wyjścia lub podejmują decyzję w inny sposób. Według nich pierwsze przemodlenie pozwala podjąć ponad 50% ważnych decyzji, drugie dodatkowe 25% i tylko 25% zostaje „nierozwią-zanych”.

Ja czasami zastanawiam się, dlaczego Bóg chce, abyśmy modlili się o sprawy dla nas istotne, chociaż On sam wie o nich, zanim my zaczniemy się modlić. Myślę, że jedna z odpowiedzi to, że takie przemodlenie pozwala nam spojrzeć na sprawę w innym świetle. W Bożym świetle. Nie każdą sprawę jest prosto tak ujrzeć, bo jak pogodzić się ze śmiercią bliskiego, z kalectwem, nieule-czalną chorobą czy innym nieszczęś-ciem? Jak to wszystko zrozumieć i wy-tłumaczyć? Ja czasami zostaję tu na Księdze Hioba. Bo on był blisko Boga, a jednak… spotkało go wiele nie-szczęść. Ale ci wszyscy, którzy czytali tą księgę do końca, wiedzą że Hiob wytrwał swoją próbę i w końcu Bóg mu wynagrodził jego wierność. Niech to będzie nasza nadzieja w tych sprawach zdawałoby się beznadziejnych.

A co z przykładami gdzie usilnie o coś prosimy Boga? Czy zawsze nam nie odpowiada? A może odpowiada, tylko my nie chcemy tego usłyszeć, nie potrafimy wykonać jego prośby, choć jest możliwa do realizacji? Co robili ludzie w czasach Chrystusa, by otrzymać jego łaskę? Musieli wierzyć, ale często musieli też zrobić zwykłą, prostą (?) rzecz: iść do niego, dotknąć się jego płaszcza, poprosić o pomoc. Nie było uniwersalnego sposobu, każdy musiał to zrobić na swój sposób. Czy czasami nie jest tak, że czujemy, że Bóg chce abyśmy zrobili jakąś rzecz, ale zamiast niej my wolimy zrobić wiele innych i to „dać” Mu z prośbą, aby wysłuchał naszych błagań?

Jest taki dowcip: W pewnej miejscowości była powódź i wojsko ewakuowało ludzi. Ale ksiądz proboszcz nie dał się ewakuować, tylko poszedł do kościoła modlić się, aby Pan Bóg go uratował. Poziom wody się podniósł. Ksiądz schronił się na kościelną wieżę i dalej się modli. Przypłynęli żołnierze łodzią i chcieli go zabrać, ale odmówił, bo czeka na ratunek od Boga. Poziom wody podniósł się jeszcze bardziej. Biedak siedzi na szczycie wieży, podleciał helikopter, aby go zabrać, ale odmówił i wkrótce utonął. Po śmierci w Niebie idzie do Pana Boga z pretensjami, że mu nie pomógł. A Bóg mu odpowiada, że trzy razy dawał mu możliwość ratunku, ale wzgardził nią.

Zauważmy wyciągniętą Bożą dłoń i nie odtrącajmy jej, bo oczekiwaliśmy czegoś innego. Czyż Żydzi nie oczekiwali Mesjasza, ale nie przyjęli Chrystusa, bo nie spełniał ich wyobrażenia o Mesjaszu?

Co jeszcze wynika z tego przykładu Johna i Stasi? To, że jest część spraw, w których nadal nie wiemy, jaka jest wola Boża, a jednak musimy cos zdecydować. Co wtedy zrobić?

Po pierwsze korzystając z rozumu (też dar od Boga) podjąć tą decyzję (w ogóle rozum w wiarą powinny iść w parze, rozum może nam mówić, że nasz wybór jest trudny, niepopularny ale on nas też może ostrzegać, że to co chcemy podjąć nie jest dobre).

Po drugie musimy patrzeć na owoce. „Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po ich owocach.” (Mt 7,15-16). Patrzmy więc na to jakie są konsekwencje naszych wyborów i nie bójmy się korygować ich gdy widzimy złe skutki.

Gdy szkolono mnie z zarządzania zespołem ludzi, to podkreślano, że często jest wiele dobrych rozwiązań, nie trzeba trzymać się jedynie swojego słusznego. Warto pozwolić innym też tworzyć, współtworzyć nasze dobro (czy to w pracy czy w domu), ale trzeba patrzeć na „owoce” i jeśli sprawy idą w złym kierunku, to mieć odwagę to powiedzieć i podjąć naprawę.

Myślę, że jest to szczególnie ważne w sprawach, które nie są czarno-białe (czy to obiektywnie czy też z naszej perspektywy). Patrząc na siebie z czasem widzę, że coraz więcej spraw dla mnie nie jest czarno-białych. Na przykład z jednej strony znam ludzi, którzy żyją w związkach niesakramentalnych i pewnie niejeden chciałby pouczyć ich, że żyją w grzechu i potępić za to. Z drugiej strony zdaża się, że od takich osób doświadczam większej pomocy niż od tych „dobrych”, „porządnych”. I tak sobie przypominam, że Kościół ogłasza po śmierci niektórych ludzi błogosławionymi czy świętymi (mówiąc, że są już w Niebie u Pana), ale nikogo (choć naszym zdanie wielu na to zasługuje) nie ogłasza potępionym. W końcu Boże miłosierdzie jest wielkie.

Bądźmy więc w naszych wyborach wsłuchani w Boży głos, szukajmy go i nie bójmy się. Bóg nie jest surowym sędzią, który tylko czeka na nasz zły wybór. On jest sprawiedliwy, ale przede wszystkim jest kochającym nas Ojcem. Może nie widzimy jego rozwiązania w naszej sytuacji, nie rozumiemy Go, ale podążajmy za Nim i róbmy to, co do nas należy.

 Z Panem Bogiem.