Miłosierni jak Ojciec

(211 -lipiec -sierpień2016)

Rok Miłosierdzia... i co dalej?

ks. Krzysztof Mierzejewski

Wielu zadowoliło się zewnętrzną stroną jubileuszu: ustanowieniem bram miłosierdzia, wyeksponowaniem chrzcielnicy w przestrzeni sakralnej, wywieszeniem jakiegoś banneru

Osobiście w żaden sposób nie czuję się uprawniony do tego, żeby dokonywać jakichkolwiek podsumowań i ocen, choćby dlatego, że trudno jest oceniać rzeczywistość, która ciągle trwa, zwłaszcza jeśli nie zna się wszystkich aspektów tej rzeczywistości. Warto jednak na swoistym półmetku tego niewątpliwie wielkiego wydarzenia, jakim dla całego Kościoła winien być Jubileusz Miłosierdzia zrewidować kierunek działania, przyglądnąć się temu, co już zostało zrobione i jeszcze lepiej podjąć zadania, które wciąż przed nami.

Powróćmy do Bulli Misericordiae vultus, w której Papież powiedział, o co tak naprawdę mu chodzi. Wyznaczył w niej bardzo konkretne zadania dla całego Kościoła i dla jego pasterzy. Spróbujmy krótko przypomnieć wyznaczony wówczas przez Papieża kierunek działania. Zacznijmy od tego, co łatwiej mierzalne, a więc od wyzwań społecznych. Papież zwraca się do osób uwikłanych w grupy przestępcze i korupcję, pragnąć, aby Rok Miłosierdzia stał się dla nich okazją do porzucenia zła. Zwraca się do wyznawców judaizmu i islamu, wykazując, że w tym roku powinno nastąpić zbliżenie trzech wielkich religii monoteistycznych. Zwraca się do biskupów, aby zorganizowali w swych diecezjach wydarzenie o nazwie „24 godziny dla Pana” przed IV niedzielą Wielkiego Postu, oraz by zaprosili i przyjęli misjonarzy miłosierdzia, którym Papież udzieli władzy odpuszczania grzechów zarezerwowanych Stolicy Apostolskiej i pośle, by głosili misje ludowe poświęcone miłosierdziu Bożemu. W końcu zwraca się Ojciec Święty do całego Kościoła, aby na nowo odkrył uczynki miłosierdzia względem duszy i ciała, a przez to docierał do tych, którzy się pogubili (ewangelizacja), wychodził naprzeciw ubogim i cierpiącym (wolontariat). Wiele miejsce poświęca Papież kwestii przebaczenia i pojednania, która będąc ważnym akcentem w każdym roku świętym, podczas Jubileuszu Miłosierdzia staje się szczególnie palącą i aktualną. 

Zauważmy, że wiele z tych papieskich zapowiedzi jest już za nami. Sami możemy odpowiedzieć sobie na pytanie: czy w naszych diecezjach jest wystarczająca ilość posłanych przez Ojca Świętego misjonarzy? Czy każda wspólnota lokalna ma możliwość przeżycia misji ludowych, o których pisał Papież? W ilu miejscach w Polsce przeprowadzono inicjatywę „24 godziny dla Pana”? I dalej: na ile pogłębiliśmy nasze rozumienie, a nade wszystko praktykowanie uczynków miłosierdzia? Ilu osobom zanieśliśmy dobrą nowinę o Jezusie? Czy zadaliśmy sobie trud, by dotrzeć do tych pogubionych? 

Chciałbym się mylić, ale czasami odnoszę wrażenie, że dla wielu chrześcijan w Polsce Rok Miłosierdzia jest kolejną inicjatywą, która przechodzi bez specjalnego echa. Może to wynikać z braku zainteresowania życiem Kościoła, albo z tego, że zdążyliśmy się przyzwyczaić do kolejnych haseł, tematów roku i trochę nam to wszystko spowszedniało. Wielu zadowoliło się zewnętrzną stroną jubileuszu: ustanowieniem bram miłosierdzia, wyeksponowaniem chrzcielnicy w przestrzeni sakralnej, wywieszeniem jakiegoś banneru. Trudno takie podejście krytykować, bo przecież jesteśmy ludźmi. Zewnętrzne znaki są nam potrzebne, do tego – w przeciwieństwie do wydarzeń dokonujących się w naszym wnętrzu – są mierzalne, policzalne. A my ciągle lubujemy się w liczbowym ujmowaniu duchowych inicjatyw. Łatwo mi sobie wyobrazić teksty, które już w grudniu ukażą się w katolickich mediach: „Jubileusz Miłosierdzia w liczbach”, „Statystyki Roku Miłosierdzia”, itd., itp. A potem? Kolejne hasło roku, kolejne plany i działania, kolejne podsumowania. Nie chciałbym w żaden sposób deprecjonować jakichkolwiek działań, bo przecież lepiej, że jakieś są, niż żeby jubileusz w żaden sposób nie wybrzmiał, ale chyba nie do końca o to chodziło Franciszkowi.

W jednej, dość prężnie działającej parafii mojej archidiecezji, ksiądz proboszcz wraz ze współpracownikami wpadł na pomysł peregrynacji obrazu Jezusa Miłosiernego po domach wiernych. Pomysł bardzo dobry, godny naśladowania. Parafianie mieli zapisywać się na specjalną listę, wyznaczono konkretne terminy, przygotowano odpowiednią ilość obrazów. Ale jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Niektórzy wierni zastrzegli, że obraz mogą odebrać wyłącznie z kościoła – w domyśle: nie od sąsiada. Jak pisał Wyspiański: „Tak by nam się serce śmiało do ogromnych, wielkich rzeczy. A tu pospolitość skrzeczy...” Miłosierdzie jest kochaniem pomimo, najpiękniejszym, ale zarazem najtrudniejszym rodzajem miłości. Jak wygląda podstawowa przecież rzeczywistość przebaczenia i pojednania w naszym Ruchu, w poszczególnych jego wspólnotach? Nie powinniśmy się bać stawiania tego typu pytań, one mogą nam pomóc w skutecznej ocenie jakości przeżywania tego ważnego dla Kościoła czasu.

Wracając do Światowych Dni Młodzieży, trudno powiedzieć, czy one pomogą czy przeszkodzą w przeżyciu Roku Miłosierdzia. Bo niby wszystko w temacie, bo owszem, wielkie wydarzenie wiary, niesamowita szansa, itd. Ale znów można utknąć na płaszczyźnie zewnętrzności, bo przecież to ogromne wydarzenie, tysiące ludzie zaangażowanych w przygotowania, wszyscy pragną, żeby „się udało”. I z pewnością należy te starania docenić, pochwalić i wspierać. Jednak to chyba wciąż za mało. 

 

To tylko fragment artykułu, całość w drukowanym "Wieczerniku".