Oaza III stopnia

(157 -kwiecień2008)

Wspólnota

świadectwo (Iza)

Nasze zachowanie w dzień przyjazdu mogło ich pewnie przestraszyć. Ale chyba szybko przekonali się do nas
Jestem studentką II roku AGH w Krakowie. Kilka lat temu przeżyłam rekolekcje III stopnia ONŻ... Nie był to normalny czas - takie stwierdzenie można usłyszeć w sumie po każdych rekolekcjach, oazach modlitwy... Czas spędzony z Bogiem, poświęcony Jemu, poznawaniu Go... przeżyty inaczej niż zwykłe, chciałoby się powiedzieć „świeckie" wakacje, nigdy nie będzie normalną formą odpoczynku. Ale nie tylko na tym polegała nadzwyczajność tej oazy. III stopień to czas rozpoznawania charyzmatów, poszukiwania swojego miejsca w Kościele... Spostrzegawczy zapewne zauważyli, że nie napisałam iż była to oaza młodzieżowa. Prócz nas - ludzi młodych, chętnych do poznawania Boga, przeżywania radośnie tego czasu, który otrzymaliśmy - uczestnikami rekolekcji były bowiem także małżeństwa z dziećmi.

     Co było takiego nadzwyczajnego w tych rekolekcjach? Może to, że poznawaliśmy to wszystko nie tylko od strony teoretycznej, ale także tej praktycznej. Mogliśmy obserwować małżonków - to w jaki sposób dzielą się obowiązkami, które na nich spoczywają danego dnia (cóż, dyżury - jak kto woli, diakonie - ich nie omijały), jak spędzają czas wolny. Myślę, że oni także obserwowali nas - młodych. Tyle mówi się o tej złej młodzieży; o tej, która przeszkadza, niszczy... A tu - może i dla niektórych zaskoczenie - tyle młodych osób, które chętnie się modlą, śpiewają... które są pełne radości i chęci do życia... Nasze zachowanie w dzień przyjazdu - radosne powitania, czasem okrzyki i piski - mogło ich pewnie przestraszyć. Ale chyba szybko przekonali się do nas. Zaraz po przywitaniach, wzięliśmy się ostro do pracy - ośrodek w Przemyślu (bo tam odbywały się rekolekcje) był w trakcie remontu, trzeba było posprzątać, pozamiatać, a w niektórych pokojach nawet złożyć łóżka. Jednak te prace nie sprawiały nam problemu.

Jak już wspomniałam, prócz nas były małe dzieci, dla których wszyscy staliśmy się albo „ciociami" albo „wujkami". Nie bały się nas, więc ich rodzice, a czasem dziadkowie (bo i z nimi przyjechały dzieciaczki), mogli bez obawy pozostawić swoje pociechy pod naszymi skrzydłami.

Nie była to zwyczajna oaza, taka jak wszystkie... Była to prawdziwa wspólnota ludzi. Razem pielgrzymowaliśmy i pokonywaliśmy wszelkie trudności. Dzięki temu, że wśród nas były rodziny, mogliśmy przypatrywać się ich życiu, zasadom którymi się kierują... odkrywać swoje powołanie, czasem na nowo.

Minęło już sporo czasu od tamtych wakacji, ale kontakt pomiędzy nami pozostał - niezależnie od tego z którego krańca Polski czy nawet świata byliśmy (uczestnikami były nie tylko osoby z archidiecezji przemyskiej).

Jestem wdzięczna Bogu za tych ludzi, których wtedy postawił na mojej drodze. Za to, że pozwolił mi te rekolekcje przeżyć z rodzinami. Za to doświadczenie prawdziwej wspólnoty.