Dar Ruchu Światło-Życie

(198 -luty -marzec2014)

Cztery sakramenty

ks. Krzysztof Mierzejewski

Dzień jak co dzień. Przynajmniej tak się zaczął. Wróciłem ze szkoły – ma się rozumieć: zmęczony i jem obiad. Gospodyni coś mówi, że był telefon i trzeba jechać do chorego. Myślę sobie: są jakieś plusy awarii samochodu – pojedzie ktoś inny. Przed oczyma już miałem obraz mojego łóżka i poobiedniej drzemki. Zjadłem obiad i idę do siebie. Wtem słyszę głos proboszcza: „Pojedziesz do chorego”. „Ale mój samochód wciąż jest u mechanika” – „To ja cię zawiozę”. Zdziwiła mnie taka odpowiedź. I już wiedziałem, że mam tam być.

Ale od początku. Dzień wcześniej byłem na spotkaniu moderatorów. Tematem był pierwszy z drogowskazów Nowego Człowieka: Jezus Chrystus. Spotkanie przypomniało mi o codziennej praktyce kapłanów Unii Chrystusa Sługi, o której prawdę mówiąc zdążyłem zapomnieć: spontanicznej modlitwie powierzenia się Chrystusowi Słudze na początku każdego dnia. Wstałem więc rano i pomodliłem się w ten sposób. Dlatego nie dyskutowałem więcej z prałatem, tylko wiedziałem, że mam tam być. „Ale on jest nieochrzczony”. Konsternacja. Szybkie przypomnienie wykładów z sakramentologii. „Czyli co mam właściwie zrobić?” – zapytałem. „Nie wiem, musisz rozeznać na miejscu. Masz tu obrzęd chrztu dorosłych” – odpowiedział zdroworozsądkowo prałat i wręczył mi księgę. Pożyczyłem auto od kolegi i idę do zakrystii. Wziąłem Najświętszy Sakrament, olej chorych i krzyżmo. W imię Boże.

Dojechałem pod kamienicę. Dzwonię na numer podany przy zgłoszeniu. Odbiera sąsiadka. „To ja po księdza dzwoniłam. On mnie o to dzisiaj błagał na kolanach. Ma raka krtani, proszę księdza. Już dawno mnie prosił, żebym mu pomogła, ale ciągle popijał. Teraz siedzi w domu. W całej kamienicy znalazłam tylko jednego odważnego mężczyznę. Będziemy rodzicami chrzestnymi, dobrze?” Przytaknąłem, uznając niezwykłość całej sytuacji. „Tylko niech się ksiądz nie przestraszy. Źle to wszystko wygląda”. Po dłuższej chwili pukania weszliśmy. Otworzył nam starszy, niepozorny człowiek, widocznie zaniedbany. W pierwszym pokoju na łóżku siedzi starsza kobieta – rodzice pana Artura. Kobieta krzyczy: „Jak tak można! Bez mojej zgody!”. „Ona jest świadkiem Jehowy, dlatego nie pozwoliła ochrzcić dzieci” – uświadamia mnie sąsiadka. Wchodzimy do drugiego pokoju. Na ścianach wisi wiele różnych przedstawień Matki Bożej. Wokół, delikatnie mówiąc, nieporządek. Pan Artur siedzi na łóżku. Wygląda całkiem nieźle. Jest świadomy, choć ciężko mu mówić. Zostałem z nim sam na sam. Pytam o wiarę, podstawowe modlitwy. Mówi, że wierzy, modlitwy zna. Potwierdza, że nie był ochrzczony i że chce z całego serca przyjąć sakramenty. Zapraszam „rodziców chrzestnych”. Zza ściany wciąż rozlega się nastroszony krzyk matki. Wtem ów starszy, niepozorny pan, który otworzył nam drzwi staje przede mną i wyprostowany jak struna mówi: „Proszę księdza, ja się wychowałem w domu dziecka u zakonnic. Tam mnie ochrzczono i nauczono katechizmu. Ona niech sobie krzyczy. Ja jestem ojcem i oświadczam księdzu, że się zgadzam na chrzest syna”. To było niesamowite i ważne dla ojca i syna, który zresztą formalnie nie potrzebował zgody rodziców, przy swoich 44 latach. Niemniej – sposób, w jaki ten człowiek nagle urósł, żeby stanąć na wysokości zadania był niezwykły.

„Będę potrzebował wody” – powiedziałem. Po chwili matka chrzestna przyniosła słoik napełniony kranówką. Ojciec chrzestny zauważył jakiś stary znicz stojący na szafce. Doskonała świeca chrzcielna. Nigdy nie zapomnę oczu pana Artura kiedy stał przede mną, a po jego głowie lały się strugi poświęconej wody. Nie potrafię nawet powiedzieć, co te oczy wtedy mówiły. Było w nich coś z pogranicza wzruszenia i zachwytu. Był świadomy tego, co się dzieje. Wiedział, co ten sakrament oznacza, czego staje się właśnie uczestnikiem. „Teraz udzielę panu sakramentu bierzmowania”. Potem było namaszczenie chorych, a na koniec Komunia święta. Pierwsza, i jak się miało wkrótce okazać – ostatnia.

Kilka tygodni później wracając ze szkoły zobaczyłem nekrolog. Nazwisko dziwnie mi znajome. Tak, to on. 44 lata, Artur, wszystko się zgadza. „Odszedł do Pana opatrzony świętymi sakramentami” – nigdy wcześniej ten raczej sztampowy tekst tak do mnie nie przemówił. I data śmierci: 8 grudnia. Przypomniałem sobie obrazki Maryi z pokoju pana Artura. Ona go znalazła. W tej po ludzku mówiąc – beznadziei, patologii – Ona była przy nim. Odszedł jako chrześcijanin. Chociaż nigdy nie był u spowiedzi.

„Dzisiaj, kiedy po ludzku jest nam ciężko, trzeba nam się cieszyć, bo nasz brat odszedł z tego świata z nadzieją życia wiecznego” – mówiłem na pogrzebie. Jak wymownie brzmiały teksty liturgii. „Boże, Ty obmyłeś Twojego sługę wodą chrztu i w sakramencie bierzmowania obdarzyłeś go Duchem Świętym”.

 

W zakrystii podszedł do mnie proboszcz i z Bożą radością w głosie powiedział: „Umarł, kolego!” A drugi ksiądz dodał: „Pomogłeś mu wejść do nieba”. Bądź uwielbiony, Panie, w swoim Kościele i w swoich sakramentach.