Gdy w latach dziewięćdziesiątych próbowałem dotrzeć do tekstu adhortacji, okazało się wtedy, że jest ona w praktyce niedostępna. O ile wiem, wydał ją tylko PAX w zbiorze encyklik społecznych Pawła VI, Miesięcznik Archidiecezji Poznańskiej oraz w powielaczowym wydaniu Ruch Światło-Życie - zasięg tych publikacji był jednak bardzo ograniczony. Najbardziej rozpowszechniona i czytana była w ruchu oazowym. W seminarium duchownym, w latach mojej formacji 1980-87, adhortacja była zaledwie raz czy dwa napomknięta, i to na marginesie, w kontekście biblistyki, a nie pastoralistyki. Skoro zatem w samym centrum formacyjnym Kościoła poznańskiego, kształcącym przyszłych duszpasterzy, nie zdawano sobie sprawy z wagi tego dokumentu, a przynajmniej nie ukazano nam jego znaczenia, to nic dziwnego, że i w praktyce duszpasterstwa parafialnego, treści i wezwania „Evangelii nuntiandi” były w zasadzie nieobecne.
A tym samym nieobecne były liczne istotne stwierdzenia i wnioski synodu biskupów o ewangelizacji, jak np.: „Warunki społeczne zmuszają nas wszystkich do zrewidowania metod i poszukiwania z całych sił takich dróg i sposobów, za pomocą których można by ludziom naszego wieku głosić orędzie chrześcijańskie...” (EN 3); „Wspólnota chrześcijan nigdy nie zamyka się sama w sobie; jej życie wewnętrzne (...) osiąga swą pełną moc tylko wtedy, kiedy staje się świadectwem, wzbudza podziw, rodzi nawrócenie, staje się przepowiadaniem i obwieszczaniem Ewangelii” (EN 15); „Przepowiadanie osiąga swą pełną moc i znaczenie tylko wtedy, kiedy jest słuchane, przyjęte, przyswojone i kiedy w tym, kto je przyjmuje, wznieca przylgnięcie całą duszą” (EN 23) oraz wiele, wiele innych.
Praktyczna nieobecność tych treści powodowała, że duszpasterstwo parafialne miało bardzo statyczny, zewnętrzny i zachowawczy charakter, a wobec licznych osób, które nie przyjmowały i nie korzystały z takiej oferty duszpasterskiej, my, księża, byliśmy w zasadzie bezsilni. Przeżywaliśmy rozczarowania, zastanawialiśmy się, jaką presję, sposoby czy akcje stosować, by przyciągnąć ludzi do kościoła (tak, do budynku!), snuliśmy rozmaite analizy, ale wszystkie diagnozy i działania, omijały istotę problemu, czyli brak ewangelizacji, a co za tym idzie - niedostatek wiary. Mnie i wielu moim kolegom księżom nie mieściło się w głowie, że ludzie, którzy przyjmują kolędę, posyłają dzieci na religię, chodzą do kościoła, a nawet spowiadają się regularnie w pierwsze piątki, mogą nie mieć żywej wiary, albo mają wiarę niewystarczającą, taką, która wymaga ponownej ewangelizacji. W „Evangelii nuntiandi” to wszystko było precyzyjnie opisane i zdiagnozowane, ale nikt nam o tym nie powiedział.
Jakie było moje zaskoczenie, gdy w roku 1991 trafiłem na spotkanie grupy kilku księży i świeckich, wywodzących się z oazy, i usłyszałem o potrzebie ewangelizacji, o tym, czym w ogóle jest ewangelizacja. Dotąd kojarzyła mi się ona z organizacją festynu parafialnego, budową domu katechetycznego, stawianiem ołtarza na procesję Bożego Ciała - to wszystko bowiem było w ogłoszeniach parafialnych określane właśnie mianem ewangelizacji. A teraz nagle po raz pierwszy usłyszałem o Czterech Prawach Duchowego Życia, jako praktycznym sposobie i metodzie głoszenia Ewangelii; głoszenia, które ma prowadzić do osobistej, świadomej decyzji przyjęcia Chrystusa jako swojego Pana i Zbawiciela.
Streszczenie Ewangelii, zawarte w Czterech Prawach, było dla mnie odkryciem. Choć byłem już od kilku lat księdzem, licencjuszem teologii, zapalonym katechetą i gorliwym kaznodzieją, dotąd nie zdawałem sobie sprawy z tak rozumianej i ujętej zawartości Ewangelii. Przez dwadzieścia kilka lat życia i siedem lat studiów teologicznych nikt mi tego nie powiedział. Zacząłem więc to przesłanie „kolportować” w swoich homiliach, rekolekcjach, katechezach, kazaniach pasyjnych. Nie zapomnę reakcji jednego z proboszczów, który po takim kazaniu stwierdził, że to czysty protestantyzm. - O nie, raczej Paweł z Tarsu. I Paweł VI z „Evangelii nuntiandi” - odparłem. Dziś ten „czysty protestantyzm” Czterech Praw trafił nawet do podręczników katechetycznych i materiałów dla bierzmowanych.
Gdy wspólnie zaczęliśmy się zastanawiać nad sensownością i potrzebą takich działań, zacząłem stopniowo odkrywać czego brakowało w naszym duszpasterzowaniu i co obniżało jego efektywność: właśnie brak tej osobistej decyzji, która byłaby odpowiedzią na jasne przedstawienie istoty Ewangelii, kerygmatu, Dobrej Nowiny. Brakowało tego, co określa się nawróceniem, wiarą, ale w sensie biblijnym, czyli z konsekwencjami w postaci dogłębnej przemiany życia, zaufania Bogu, poddania się Duchowi Świętemu, włączenia we wspólnotę wierzących.
Bo w realnym, duszpasterskim wydaniu większości parafii, przez wiarę rozumiało się głównie formalną przynależność do Kościoła, potwierdzoną wpisem metrykalnym w księdze ochrzczonych, zobowiązującą do praktykowania modlitwy, sakramentów, chodzenia do kościoła itp.; a przez nawrócenie - chwilową poprawę po spowiedzi. Sam Kościół postrzegany był raczej po trydencku, jako dobrze zorganizowana urzędowo-
-hierarchiczna struktura, niż w duchu nauki Vaticanum II, jako żywa wspólnota (Komunia) darów, urzędów i posług. Wiara jako rzeczywista więź z Chrystusem, przyjęcie - i czytanie - Ewangelii, otwarcie się na dar zbawienia, w tej koncepcji właściwie nie funkcjonowała. Kryterium zakwalifikowania człowieka jako osoby wierzącej był jedynie chrzest i praktykowanie (chodzenie do kościoła), przyjmowanie kolędy itp.
Ponieważ do wspomnianej grupy biblijnej (księży i świeckich) przyłączyłem się na stałe i od 14 lat regularnie uczestniczę w comiesięcznych spotkaniach, wiem już znacznie więcej niż przed laty, zaraz po święceniach. Od współpracowników i naocznych świadków działalności ks. Blachnickiego w latach siedemdziesiątych dowiedziałem się, że w Ruchu Światło-Życie bardzo poważnie potraktowano odnowę soborową i wezwanie do ewangelizacji. Ponieważ w polskim modelu duszpasterstwa brakowało metod i narzędzi do takiego głoszenia Ewangelii, jakie przedstawiała adhortacja „Evangelii nuntiandi”, dlatego chętnie skorzystano z amerykańskich doświadczeń ruchu Campus Cruside for Christ.
Gdy w owych latach przedstawiciele tego ruchu dotarli do Polski ze swoją ofertą współpracy w dziele ewangelizacji, ówczesny arcybiskup krakowski, kardynał Karol Wojtyła, skierował ich do Krościenka, do ks. Blachnickiego. Ruch Światło-Życie wydawał się być wtedy w Polsce jedynym środowiskiem rozumiejącym potrzebę ewangelizacji i otwartym na takie nowe, niekonwencjonalne działania. Amerykańskie doświadczenia, materiały formacyjne i metody, zostały z dobrym skutkiem zaadaptowane do potrzeb i warunków katolicyzmu w Polsce.
Od lat czytam książki amerykańskich autorów na temat życia chrześcijańskiego. Zachwycają one biblijnym, a zarazem bardzo praktycznym podejściem do tematu. Wyraźnie widać, że dla nich Biblia nie jest tylko teoretyczną czy pobożnościową podpórką dla uzasadnienia programów duszpasterskich, ludzkich tradycji i zwyczajów, lecz autentycznym źródłem życiowych zasad i motywacji. Potrafią ukazać słowo Boże nie tylko jako materię teologicznych dywagacji i rezerwuar tematów prac magisterskich z egzegezy, lecz przede wszystkim jako praktyczny podręcznik czy poradnik życia. Z Pisma św. musi wynikać coś konkretnego dla każdego z nas, a nie tylko dla teologów. Ten praktyczny styl rozumienia Biblii okazał się doskonałym uzupełnieniem i ubogaceniem naszej rodzimej tradycji liturgicznej i sakramentalnej.
Zasadnicza treść Ewangelii pozostaje wciąż taka sama, niezależnie od wyznania, tradycji i historii: w Jezusie Chrystusie Bóg oferuje człowiekowi zbawienie jako dar łaski i miłosierdzia, a człowiek swoją dobrowolną decyzją wiary przyjmuje ten dar i odpowiada na niego całym swoim życiem. To przesłanie cały Kościół, a szczególnie księża, powinni nieustannie głosić, wszelkimi dostępnymi metodami. Ale metody głoszenia Ewangelii, wciąż tej samej, muszą być na bieżąco adoptowane do warunków życia ludzi, wyrażane jasnym i prostym językiem, potwierdzone przekonującym świadectwem życia.
W ruchu oazowym orędzie ewangeliczne zostało przedstawione i przyjęte przez dziesiątki, setki tysięcy uczestników rekolekcji, stając się fundamentem autentycznej formacji i zaangażowania w Kościele. Ludzie ci nadal stanowią wielki, często niewykorzystany potencjał wiary, odnowy, służby i życia w polskich parafiach. Trzeba ubolewać, że wskutek niewiedzy, uprzedzeń lub przywiązania do duszpasterstwa typu trydenckiego, ludzie ci nie znajdują dla siebie odpowiedniego miejsca służby w Kościele.
A zadanie ewangelizacji, odnowy i formacji wiary w Polsce, jest ciągle aktualne i żywotne. Powoli zaczyna docierać do świadomości hierarchów i szeregowych księży, że oferta duszpasterska, nastawiona i adresowana do wiary tradycyjnej, deklaratywnej i obrzędowej, już dziś nie wystarcza. Z drugiej strony dostrzegamy, że warunki dzisiejszych czasów wolności są dla duszpasterstwa - paradoksalnie - trudniejsze, niż w czasach systemowego zniewolenia. Wszyscy mamy mniej czasu, więcej obowiązków i więcej możliwości angażowania się w inne dziedziny aktywności. W takich warunkach ewangelizacja musi być czymś autentycznie przekonującym, odkrywczym i osobistym. Inaczej ludzi nie porwie.
Przez lata Ruch Światło-Życie był awangardowym środowiskiem wprowadzania nauki soborowej do praktycznego stosowania, swego rodzaju poligonem do testowania zaleceń soborowych i przekładania ich na konkretne rozwiązania duszpasterskie. Zaangażowanie i współpraca ekumeniczna na polu ewangelizacji, naturalnie wypływa z nauki Soboru i harmonijnie wpisuje się misję Kościoła trzeciego tysiąclecia. Czy potrafimy skorzystać z tych doświadczeń i otworzyć się na owoce, które ruch oazowy przyniósł; zastosować metody, które wypracował? Byłoby wielkim marnotrawstwem i grzechem, gdybyśmy ten dorobek zaprzepaścili.