W spotkaniu z innością mogę określić siebie, umocnić swoją tożsamość, uczynić swoje życie i drugiego człowieka głębszym i piękniejszym
Papież Franciszek w swoim nauczaniu często zachęca do pielęgnowania kultury spotkania „tak, jak robił to Jezus”. Jest to możliwe wówczas, gdy patrząc widzimy, słuchając słyszymy, przechodząc obok nie tylko zatrzymujemy się, ale pozwalamy by ogarnęło nas współczucie. Stajemy się obecnością czułości i dotyku Boga. Jezus zaprasza nas do naśladowania tej Jego postawy w spotkaniu z drugim człowiekiem, szczególnie z tym, który jawi się nam jako inny. Bez względu na to, gdzie jestem, mogę z pomocą łaski pielęgnować kulturę spotkania, jaką proponuje nam Pan. Czasem jest to „wproszenie się” na przyjęcie jak do Zacheusza. Czasem prośba o przysługę – „daj mi pić” jak do Samarytanki. Czasem dotknięcie się mar zmarłego, jak podczas pogrzebu chłopca z Nain. Czasem to przyjść do stołu w domu faryzeusza „z nieobmytymi rękami”. A czasem to siadanie do stołu w domu celnika z grzesznikami i prostytutkami. Jezus robił to wszystko, bo zależy Mu na każdym człowieku, który jest w stosunku do Niego diametralnie inny. Robił rzeczy i czynił gesty wbrew ustalonym kanonom i regułom. W ten sposób chciał przyprowadzić osobę do pojednania ze sobą samym, z Bogiem i drugim człowiekiem.
Dwa wydarzenia mocno zaważyły na moim myśleniu o spotkaniu z innym. Pierwsze miało miejsce wiele lat temu, gdy byłam animatorką grupy młodzieżowej. W jakimś momencie dołączył do niej chłopak, jasno deklarujący swój sceptycyzm wobec wiary i nihilistyczne spojrzenie na rzeczywistość. Był związany z jedną z naszych uczestniczek, więc nie chciałam wypraszać go ze spotkań. Było to dla mnie trudne doświadczenie, ponieważ przebieg spotkań był mocno determinowany przez kontestujące pytania tego chłopca. Musiałam mocno „napocić się”, żeby z cierpliwością i wyrozumiałością wyjaśniać jego problemy. Przez pół roku takiego „dialogu” wydawało mi się, że nie potrafię usłyszeć tego, o co on mnie właściwie pyta i trafiam jakby obok z odpowiedziami. Jakie było moje zdumienie po latach (prawie piętnastu), gdy usłyszałam od niego, że w tamtym czasie te rozmowy były dla niego bardzo ważne i miały wpływ na jego nawrócenie. Okazało się, że nie tyle treść, co poświęcenie uwagi, nie kwestionowanie sposobu myślenia adwersarza i przyznanie się, że nie zna się odpowiedzi lub uznanie obiektywnej racji stawianych mi zarzutów, może być przyczyną czyjegoś spotkania z Bogiem.
Drugie wydarzenie miało miejsce niedawno i pokazało mi, że możemy mieć dobre intencje, nawet wzajemną sympatię i życzliwość, a nie umieć się spotkać.