W mocy Ducha Świętego

(206 -lipiec -wrzesień2015)

Normalny święty

Magdalena Trybus

 z obłoków ściągnięty czyli rzecz o SOW

Obrazek I: „Czy chcesz być święty?” Na takie pytanie „rasowy oazowicz”, mając pewną intelektualną szkołę za sobą, z pewnością jak z automatu odpowie: „Oczywiście, cóż za pytanie?!” Jednak gdyby tak głębiej spenetrować jego myśleie i podjąć wnikliwą obserwację codziennych zachowań, być może okazałoby się, że kończy się na deklaracjach, a życie biegnie swoim utartym, wygodnym, z góry ustalonym porządkiem i każda minimalna zmiana w przyjętym „harmonoramie ćwiczeń duchowych i zaangażowań kościelnych” budzi w nim sprzeciw, szemranie a w najlepszym wypadku skrzętnie ukrywane niezadowolenie, połączone z postawą wymówek i unikania wysiłku. Zewnętrznie jest postrzegany jako porządny, a może nawet tak sam o sobie myśli i nie widzi potrzeby by coś zmienić lub pójść dalej, w głąb ducha. Okopał się w ciepłym grajdołku „swojej skrzętnie wypracowanej, jedynie słusznej wiary”.

Obrazek II: Wieczny nieudacznik – takie ma zdanie o sobie. Nie myśli o tym, żeby być świętym, a co dopiero przeżywać swoje życie w perspektywie świętości. Szarość codzienności, pogoń za… (wpisać wg własnego uznania), przemęczenie, wymieniać można bez końca – wszystko to tak go przytłacza i pochłania, że kształtowanie każdego dnia swojego życia w perspektywie „chcę być świętym” jest wręcz niemożliwe. Napina od czasu do czasu „duchowe mięśnie” lecz nic się nie dzieje, nie zmienia. Ma nieodparte poczucie, że jest coraz gorzej i niczemu jego wysiłki nie służą.

Być może odnajdujemy się w jednym lub drugim obrazku, może zmiennie raz w jednym a raz w drugim, może trochę w jednym a trochę w drugim. Wbrew pozorom nie należą one do rzadkości. Dlaczego? Zdaje się, że jednoznaczna odpowiedź nie istnieje, ale najczęściej wynika to z kilku powodów, które jeśli złożą się w całość dają dość opłakany stan tzw. wierzącego. Zobaczymy pokrótce tylko dwa z nich.

Pierwszy – to przekonanie, że już jestem zewangelizowany, ponieważ słuchałem kerygmatu i przyjąłem Jezusa do swojego życia – sprawa załatwiona. Tylko, że nie ma świadomości, że czym innym jest usłyszeć i przyjąć, a czym innym jest dalej tą decyzją żyć. Niewielu z nas dopuszcza do siebie prawdę, że w codzienności niejednokrotnie odbieramy lejce naszego życia Jezusowi, a szatan wykrada z serca pamięć o doświadczeniu, że jesteśmy kochani przez Boga za darmo, z ogromnej Jego łaskawości. Nasza zraniona grzechem natura i egoizm robią swoją robotę regularniej niż my współpracujemy z łaską Bożą. Zatem wciąż na nowo potrzebujemy być ewangelizowani i codziennie nie tylko słowem, ale praktycznie odnawiać swoje oddanie Jezusowi. 

Drugi powód, nierozłącznie związany z tym pierwszym, to brak życia w Duchu Świętym. Jeżeli nie żyję oddaniem Jezusowi (czytaj: sakramentem chrztu), to nie prowadzę życia w Duchu. Objawia się to najczęściej tym, że np. staram się wypełniać wszystkie przykazania, nawet zasady obowiązujące w danej wspólnocie i owszem angażuję się w służbę braciom, ale jest to zaangażowanie czysto zewnętrzne, z własnych, często nawet nieuświadomionych pobudek lub „bo tak trzeba” albo dlatego, że sposobem na swoje życie uczyniłem działanie. Jednak moje życie duchowe jest bezpłodne a zaangażowanie bezowocne. Układam swoje życie zgodnie z określonymi zasadami i wartościami (i bardzo dobrze), ale brakuje w nim miejsca dla prowadzenia i obdarowania Duchem Świętym. Moje życie duchowe jest „moje”, wymyślone według mojej koncepcji, ale nie zapraszam Ducha Świętego w moją codzienność, nie poddaję się Jego natchnieniom, nie proszę Go o łaskę, światło, nie rozeznaję. Nie ma doświadczenia życia w Duchu. Mam przekonanie, że ono było zarezerwowane dla wspólnoty pierwszych chrześcijan, ale nie dla mnie... Nic bardziej mylnego.

Nasz założyciel, ks. Franciszek Blachnicki, znał obie opisane wyżej rzeczywistości (choć w innych przejawach) już w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Widział tę potrzebę życia z wiary i w Duchu Świętym. W czasie swojego pobytu w USA w latach siedemdziesiątych zetknął się z ruchem odnowy charyzmatycznej i miał ogromne pragnienie, aby ruch oazowy otworzyć na tę rzeczywistość. Z jego inicjatywy rok 1975 był przeżywany w oazach pod hasłem: „Odnowa w Duchu Świętym”. Z tego pragnienia Założyciela i nurtu odnowy powstały materiały formacyjne w latach dziewięćdziesiątych i następnych, które dziś w Ruchu znamy pod nazwą Seminarium Odnowy Wiary.  Czym ono jest?

 

To tylko fragment artykułu, całość w drukowanym "Wieczerniku"